Deklaracja dostępności
Wyrwany diabłu
Cisza wyrwała mnie z zamyślenia. Szybko przebiegłem przez bramę, rozglądając się uważnie, czy nikt mnie nie obserwuje. Ukryty pomiędzy blokami dobiegłem do parkanu, jedynego miejsca w tym mieście, gdzie można było się dobrze ukryć i wszystko widzieć. A znałem to miasto, aż nadto i to miasto równie dobrze znało mnie. Pamiętało mnie jeszcze, gdy cichcem przemykałem pomiędzy tymi murami, szukając schronienia. Zastanawiam się czasem co ja tu robię, przecież inaczej miało być. Wszystko miało być inaczej. Nie znasz mnie i nigdy nie poznasz, zaręczam ci, że nigdy nie chciałbyś mnie poznać. Na takich jak ja stawia się krzyżyk, skreśla jakby nie istnieli. Na mój widok odwróciłbyś głowę, źle tylko mówisz, chociaż wcale mnie nie znasz. Znam dobrze jedno słowo, bo poznałem jego smak, znam, znam każdą jego literę, każdy ruch warg. Poznałem słowo „kara” lepiej niż inni, lepiej niż ty. Masz w domu zawsze spokojne święta i choinkę z prezentami. Choć nie wiem jakbym się starał, nigdy tego nie dostanę. I to jest jedna z tych rzeczy, które nas dzielą, a jest ich wiele, dużo więcej ... Dziś dla mnie życie było koszmarem, a im bardziej chcę o nim zapomnieć, tym mocniej wbija się w pamięć. Mówią, że o uczuciach się łatwo mówi, nie dla mnie. Zabijałem je w sobie, dusiłem jak węże. Chciałem tylko być wolny, nie myśleć o niczym. Chciałem tylko, żeby ktoś mnie słuchał, zauważył, że mnie nie ma, gdy mnie nie było, ale nikt nie miał czasu, znalazłem takich, co czas mieli. Tak się zaczyna moja historia, im dłużej o niej mówię, tym bardziej mnie uwiera, a to dopiero początek. Mieszkałem w starej kamienicy, gdzie odór wódki czuć było na kilometr. Uczyłem się na błędach, najczęściej swoich. Czekałem każdego ruchu, przygotowany na ewentualną ucieczkę. Spałem skulony gdzieś na klatce, uciekałem przed dobrze mi znanymi krokami ojca. Bałem sie krzyku, dzikich awantur, odgłosu rozbijanego szkła, wstydu za mnie i niego. Nie miałem nic, z dnia na dzień mogłem nie mieć gdzie mieszkać, zostały mi tylko piękne marzenia, które zabiłem, uważając je za nierealne i zbyt piękne, zarezerwowane dla wybranych. Uczucia to piękne słowo, łatwe dla otwartych, ufających światu, który jawi im się rajem. Dla mnie to była zawsze dzika dżungla, musiałem walczyć o przetrwanie. Uczucia to piękne i trudne słowo. Tak piękne, że utraciwszy wszystko, chciałem je zniszczyć, być kamieniem, by już nikt nie mógł mnie zniszczyć, zanim one zabiją mnie. Rzuciłem szkołę, rzuciłem wszystko, ślepo wierząc kolegom spod znienawidzonego bloku. Czułem się wolny, przez chwilę .. Nie widziałem sensu, stojąc pod blokiem, więc stałem dalej. Patrzyłem na ludzi codziennie spieszących do pracy, byłem bez szans. Składałem kiedyś motocykle, lubiłem je naprawiać, chciałem kiedyś być kimś. Ale to było kiedyś, było to odległe i obce. Maja pasja gdzieś ulotniła się, umarła. Zostało tylko miłe wspomnienie własnoręcznie naprawionego motoru, powiewu wiatru, ludzi, niezależności, ale każde z nich zostaje wyparte złem. Po tygodniu kogoś innego kąpał wiatr, ojciec motor sprzedał za flaszkę ... Pod blokiem miałem tych, którzy mnie rozumieli, słuchali mnie i to było już dużo. Mieli własny styl, kilka pomysłów, a przede wszystkim akceptowali mnie. Nie słyszałem już o swej beznadziejności, że jestem nikim. Stając się podobny do nich, byłem w ich oczach lepszy, bardziej koleżeński. Ale później zrozumiałem, że ten ich styl to zwykły blef. Nie ma konkretnych planów, pomysłu na życie, tylko taki omam, by zwabić potrzebujących, żeby łapczywie brać od hojnych kolegów, bronić racji, których nie ma, prezentować coś co nie istnieje. Niszczyć to, co piękne, doszukiwać się beznadziejności tego świata. Uważałem, że wrażliwość to woda, bo przecież ona zabija, sprawia, że ludzie stają się bliscy, nawet ci obcy, a oni to wykorzystują przyklejając etykietkę tego, który powiela zły los swoich rodziców, kierują się stereotypami, nierealnymi bajkami, żeby usprawiedliwić niechęć do mnie. Kiedyś stałem z chłopakami pod blokiem, jak zwykle zresztą. Gadaliśmy o jakichś głupotach, patrzyłem z zazdrością na przejeżdżające samochody, na ludzi mających swój cel. Pamiętam to, jak jakiś film. Szedł starszy pan, była zima, na chodniku skrzył się lód. Lubiłem go, był zimny, znajomy memu życiu. Ten człowiek pośliznął się na gładkiej tafli, uderzył głową o chodnik. Znałem ten ból, tak mnie życie biło po głowie, lecz to nie ja. Ujrzałem krew, był nieprzytomny. Koledzy udawali, że nie widzą, zrozumiałem, że nie do tego dążę. Coś we mnie pękło, dotarło do mnie, że nigdy nie będę taki jak oni, że muszę mu pomóc. Że choć to tylko przypadek, on nie jest winny kary tak, jak ja nie byłem, gdy pijany ojciec tłukł mnie pasem, kiedy błagałem go o litość. Nie mogę być katem. Byłem wytrwały nawet wtedy, gdy oskarżono mnie, że to ja go pobiłem, nawet wtedy, gdy dawni kumple naśmiewali się ze mnie. Dostałem od losu drugą szansę, dostałem coś, czego nigdy nie miałem, co było dla mnie obce, ale dobre. Odwiedzałem go w szpitalu, robiłem zakupy, takie drobne rzeczy, których nie znałem. Zyskałem przyjaciela, prawdziwego, nie za puszkę piwa, zyskałem dziadka, którego nigdy nie miałem, który mnie słuchał słuchał, radził mi. Aż zamieszkałem. To on namówił mnie, żebym wrócił do szkoły, robił coś, co lubię, co jest moją pasją ... Obaj byliśmy cierpliwi, on ma wnuczka, którego nie miał. Aż dzisiaj stopniał lód w moim sercu, zagrzmiały dzwony i runął mur budowany we mnie przez wszystkie lata. Dziś jestem po drugiej stronie, gdzie razem z innymi pędzę, gdzieś gonię. Dziś nie wydaje mi się głupie zbieranie znaczków, modeli samolotów. Uczę się życia na nowo, uczę sie tego, czego kiedyś nie znałem, uczę się smaku szarlotki robionej razem i ukochanego motoru, którego nie muszę ukrywać. Zapominam o lęku, niepokoju, bo znalazłem dom, uczę się radzić sobie z tym, co było za trudne, żeby przeskoczyć. Uczę się z ukochanym dziadkiem. I o tych uczuciach się łatwo mówi, bo są piękne i proste, są szczere i dobre. I nie trzeba się ich bać, uciekać przed nimi, nie trzeba ... Gdy spotkasz mnie kiedyś na ulicy, nie zobaczysz już cienia, który szybko przebiega, nie odwrócisz już głowy na mój widok, nie osądzisz, nie znając mnie. Zapytasz, kim jesteś, co ty tu robisz? Odpowiem ci grzecznie, znalazłem drugie życie i pobiegnę szczęśliwy jak dziecko, beztroski, że ktoś podał mi rękę. Choć koszmar z dzieciństwa ciągnie się za mną gdzieś, wierzę, że nie dam się zwieść w ciąg pustych słów. Gdy mnie spotkasz, podaj mi rękę, wyciągnij ze studni czarnych snów. Edyta Bus - PG Świerże Górne - II nagroda - proza