Deklaracja dostępności
Damian Skawiński - kategoria młodzież - proza - I miejsce
U wrót Hadesu Miasto tętniło życiem. Ludzie śpieszyli się. Tabuny sunęły przed siebie bez opamiętania przy fugowym akompaniamencie dzwonków telefonów komórkowych i wyrzucanych do koszy kubków z niedopitą kawą. Jedni w jedną stronę, drudzy naprzeciw. Lecz nie wpadali na siebie. Mijali się tak, jak mija się pokrzywę, czy inną księżną podrażnień. Horyzont chodnika kończył się (dla niektórych zaczynał) wraz z przejściem podziemnym, które każde z nich musiał pokonać, by móc kontynuować drogę. W ginącym w czeluściach tłumu podziemiu był on. Powoli, zagubiony przedzierał się przez ludzką dżunglę. Ręce schowane głęboko w kieszeniach kurtki, wzrok wbity w ziemię, niczym wojenny topór między nim, a resztą otoczenia. Przestraszony wielkim miastem i setkami, tysiącami ludzi, pędzących wokół niego – każdy do swej małej Itaki. Chciał czym prędzej dotrzeć na dworzec i uciec stąd. Ale aby to zrobić, musiał tak jak inni przejść podziemnym chodnikiem. Niesiony pędem pośpiechu tłum błyskawicznie pokonywał najpierw schody w dół, potem kilkanaście metrów posadzki, by ujrzeć światło wyjścia. On był już przy schodach. Wczesne słońce zdążyło opatulić już jego tułów. Nagle zwolnił. Zamarł. Młoda kobieta trzymająca na ręku niemowlę. Ciemne, długie włosy opadały na jej twarz, dając schronienie oczom, które jednak co i rusz próbowały oswobodzić siebie i śpiące w nich łzy, które zaczynały się budzić. Jej sine oblicze i brudne ubranko dziecka krzyczały bezradnością, której wtórował przezroczysty, plastikowy kubek z kilkoma monetami w środku. Leżał tuż obok, ale jakby w oddali. Mimo wartości, jaką miał, kobieta nie zwracała na niego uwagi, skupiona na dziecku. On patrzył, nie mogąc się ruszyć. Z letargu nie potrafił go wybić nawet trącający go co chwilę tłum. W końcu oprzytomniał. Postanowił uciec i nie oglądać dłużej tego widoku. Minął kobietę, pokonał resztę schodowych stopni i znalazł się ponownie na chodniku. Poczuł nagle coś dziwnego. Każdy kolejny krok wzbudzał w nim narastającą rozpacz pomieszaną z przeczuciem, że jeśli się nie zatrzyma i nie zawróci, spotka go coś złego. Odwrócił się. Stał tak dłuższą chwilę, wpatrując się w wejście do przejścia. Wszyscy ludzie wokół nagle zniknęli, pozostawiając go sam na sam z sumieniem. Nieznany głos kazał mu ruszyć przed siebie i wrócić w miejsce, gdzie koczowała kobieta. Po chwili był już przy schodach. Pokonał kilka pierwszych, zatrzymując się na wysokości pleców kobiety. Włożył monetę do kubka, i miał już odejść. Nie wierzył jednak w to, co zobaczył. Jeszcze szerzej otworzył oczy, z których pociekły łzy. Usta dziecka zaciskające się na piersi łapczywie ssały ją. Krople matczynego mleka spływały kącikami ust. Kobieta spokojnie podniosła głowę, spojrzała spod zakrywających oczy włosów i powiedziała „dziękuję”. Wzrok jej zalśnił wdzięcznością i godnością. Coś wbiło się w jego świadomość. Poczuł się wrogiem tego świata. Zamknął oczy. Sam nie wiedział, jak znalazł się na dworcu, oczekując na peronie na pociąg, który niebawem nadjechał. A miasto nadal tętniło życiem. Ludzie śpieszyli się.