Deklaracja dostępności
Kinga Witczak - kategoria młodzież - proza - wyróżnienie
ZNAD PULPITU Był piękny, jesienny dzień. Jacek, jak w każdy wtorek, jechał autobusem do szkoły muzycznej. Miał piętnaście lat i już drugi rok uczył się grać na fortepianie. Muzyką zawsze się interesował, ale teraz nie lubił ćwiczyć w domu, mając na głowie, wytykającą błędy, babcię. Co jest interesujące, gdyż sama była po prostu beztalenciem muzycznym. Siedząc w autobusie, rozmyślał o, czekającym go tego dnia, sprawdzianie z audycji muzycznych. Jak zawsze liczył na los szczęścia. Na lekcję fortepianu też nie był przygotowany, ale potrafił zagrać gamę. Tylko gamę... Wysiadł przy szkole muzycznej, zostawił buty w szatni i pobiegł po schodach na górę, gdyż był już spóźniony. Klasa fortepianu znajdowała się na końcu korytarza pierwszego piętra. Musiał przejść obok klasy akordeonu (z której dobiegała cisza), fletu (gdzie ktoś grał jakiś taniec) i skrzypiec. Tu drzwi były otwarte. Dalszy ciąg wydarzeń nie potoczyłby się tak jak opiszę, gdyby te drzwi były zamknięte. Na szczęście były otwarte. Z ciekawości zajrzał do środka. Ujrzał pulpit. Znad pulpitu wyłaniała się głowa pięknej dziewczyny o długich, brązowych włosach. O kolorze jej oczu nie można nic napisać, gdyż w owej chwili miała je zamknięte. Była najprawdopodobniej w wieku Jacka. Grała na swoich skrzypcach piękną melodię. Przebierała zręcznie palcami po strunach, a smyczek w jej rękach delikatnie je dotykał. Jacek stał chwilę tuż za progiem, przyglądając się nieznajomej i przysłuchując się grze skrzypiec. Gdyby ktoś tędy przechodził, uznałby, że Jacek zemdlał lub zasnął na stojąco. Tak właśnie pomyślała jego nauczycielka od pianina, która wyszła z sali, by sprawdzić, czy już przyszedł na lekcję. - Jacek! Czy chociaż raz nie spóźnisz się na zajęcia? – spytała ostro. Jacek jakby się obudził. - Ojej! Już idę! Rzucił ostatnie spojrzenie nieznajomej skrzypaczce i posłusznie podreptał za nauczycielką do klasy. Na lekcji jeszcze mniej niż zwykle mógł się skupić. Pani pożegnała go tylko westchnieniem. Jacek prawie nic nie napisał na sprawdzianie z audycji muzycznych i (o mały włos!) wsiadłby do autobusu, który jechał w zupełnie innym kierunku. Wrócił do domu, zjadł kolację i położył się spać. Podczas bezsennej nocy postanowił, że od następnego dnia będzie codziennie ćwiczył na fortepianie. I niech babcia mówi, co chce, ale on nie może wyjść przy nieznajomej dziewczynie (jeżeli się spotkają) na kompletnego nieuka. Z tym postanowieniem o trzeciej nad ranem zasnął. Następnego dnia zaraz po szkole zasiadł do pianina. Nadrobił zaległości i szybko nauczył się kilku melodii na dwie ręce. Babcia usiadła obok na kanapie i rzekła z uznaniem: - Wreszcie nauczyłeś się grać! Komplement na ustach babci brzmiał jak uznanie stu krytyków! Jednak nie o to przecież chodziło... W piątek jechał do szkoły muzycznej z nieukrywaną radością. Mama sprawdziła mu gorączkę, a babcia oświadczyła, że wreszcie obudził się w nim duch muzyczny. Ale Jacek już ich nie słuchał, tylko pognał na przystanek. Jednak, mimo poszukiwań w przerwie między zajęciami, skrzypaczki nie odnalazł. Nauczycielka gry na pianinie była mile zdumiona postępami Jacka. Nie dość, że nauczył się wszystkich utworów na pamięć (skrzypaczka grała z pamięci), to jeszcze nadrobił zaległości. - To jest po prostu gwałtowna przemiana muzyczna na lepsze – podsumowała nauczycielka, nie mogąc się nadziwić. Poprawił oceny z kształcenia słuchu na piątki – jego wychowawczyni omal nie dostała zawału. Niestety nieznajomej skrzypaczki nie dane mu było ujrzeć ani tego dnia, ani przez następne półtora miesiąca. Tuż przed przerwą świąteczną w szkole muzycznej co roku odbywał się koncert kolęd. Jacek postanowił wysłuchać wykonawców, z nadzieją, że wśród nich będzie piękna dziewczyna. Obejrzał kilku młodych muzyków i wtedy na salę weszła jedna z nauczycielek, trzymając za rękę dziewczynę ze skrzypcami. Poprowadziła ją na scenę i odeszła. Jego nieznajoma była niewidoma! Nie mógł w to uwierzyć. On widział ją, widział ludzi, nuty i wszystko dookoła, a ona nigdy nie ujrzała tylu pięknych rzeczy na świecie. Podniosła smyczek do góry i zaczęła grać. Wszystkie szmery na sali ucichły. Zgromadzeni na sali wpatrywali się w skrzypaczkę jak zaczarowani. Kto wie, może jej skrzypce były zaczarowane? A smyczek był w rzeczywistości czarodziejską różdżką? Gdy skończyła, wszyscy wstali z miejsc (choć dziewczyna nie mogła tego zobaczyć) i zaczęli klaskać. Ktoś zawołał: - Bis! – i zaczęła znów grać. Na zakończenie posłała słuchaczom piękny uśmiech, który Jacek zapamiętał do końca życia... I znów mijały miesiące. Dla Jacka były one bezbarwne i stracone. Lecz czasem warto być cierpliwym. Po czasie długiego oczekiwania nadejdzie w końcu radość... Nadszedł kwiecień, a wraz z nim wiosna. Wtedy też zdarzył się cud. Jacek, po skończonych zajęciach, wyszedł z sali i już miał skierować się w stronę schodów, gdy ją ujrzał. Siedziała na ławce z głową opartą na ramionach. Teraz, gdy była tuż obok niego, wydała mu się jeszcze piękniejsza. Gdy jakiś czas temu zadał sobie pytanie, co by zrobił, gdyby ją zobaczył, odpowiedziałby sobie, że podejdzie i spróbuje porozmawiać. Ale teraz nie wydawało się to takie łatwe... W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć w to, że ona tu jest. Potem chciał odejść, ale w końcu zdecydował nie zaprzepaścić okazji do poznania dziewczyny. Podszedł bliżej, zrobił pierwszy krok, a reszta popłynęła już sama. - Cześć! – rzekł, siadając obok niej. - Cześć, kim jesteś? – spytała ostrożnie dziewczyna. - Ja... Jestem Jacek. Słyszałem jak pięknie grasz i bardzo chciałem cię poznać. - Naprawdę? – roześmiała się. – Jestem Hania. „ Hania... Jakie piękne imię!” – pomyślał Jacek. - A ja Jacek – powtórzył, zapominając, że już się przedstawił. - Słyszałam już jak masz na imię – uśmiechnęła się. - Tak? Hania kiwnęła głową. Czekała na lekcje skrzypiec wyjątkowo na korytarzu, gdyż nauczycielka od kształcenia słuchu, u której zawsze przebywała, zachorowała. Opowiedziała mu także, że jak on ma lat piętnaście. Już czwarty rok uczyła się grać na skrzypcach. Naukę utrudniało jej to, iż była niewidoma od urodzenia. Lubiła, gdy ktoś czytał jej książki lub opisywał, co widzi. - Co widzisz? – spytała. Jacek spojrzał na nią i powiedział: - Widzę piękną dziewczynę z długimi włosami o dużym poczuciu humoru i wielkim talencie muzycznym. Hania zmieszała się na początku, ale potem uśmiechnęła się. Zanim zdążyła coś powiedzieć, z sali wyszła jej nauczycielka. - Dzień dobry, Haniu! – powitała ją. – Zapraszam na lekcję. Jacek złapał ją za rękę i podprowadził do drzwi. - Zobaczymy się jeszcze? – spytał. Hania odwróciła się. - Ależ oczywiście. W przyszłym tygodniu o tej samej porze. Do zobaczenia... Jacek wrócił do domu bardzo zamyślony. A jednak marzenia się spełniają! Od tej chwili spotykali się co tydzień i rozmawiali. Jacek znienawidził nauczycielkę Hani, która zawsze kończyła miłe spotkania. Tak upłynął im każdy wtorek aż do końca roku. Jacek spóźnił się na uroczystość zakończenia roku szkolnego. Stanął z boku i rozglądał się, szukając wzrokiem Hani. Jest! Stała obok pani dyrektor na środku. - Brawa dla najlepszej absolwentki szkoły muzycznej pierwszego stopnia! Posypały się oklaski. Tylko Jacek stał ze spuszczoną głową. Absolwentka! Czyli już się nie spotkają? Po zakończeniu uroczystości wyszedł przed szkołę. Ujrzał Hanię w towarzystwie kilku koleżanek, spojrzał na nią i odszedł. Myślał wtedy, że widzi ją po raz ostatni... Od tamtych wydarzeń minęło dziesięć lat. Jacek nie zapomniał o pięknej Hani, a ona? Skąd miał wiedzieć? Pewnie już go nie pamięta... Był piękny, słoneczny dzień. W lipcu zazwyczaj dni są gorące, ale ten był dosłownie upalny. Jacek, dwudziestopięcioletni mężczyzna, bardzo zmieniony, odkąd widzieliśmy go po raz ostatni, zmierzał do sklepu w samym środku dnia. Gdy był już blisko, oślepiło go słońce i wpadł na kogoś. Tym kimś była młoda, niewysoka dziewczyna o długich włosach i błękitnych, jak górski potok, oczach. - Bardzo przepraszam! – rzekł Jacek i zaczął zbierać jabłka, które piękna nieznajoma wypuściła z ręki. – To słońce... - Nic się nie stało! – uśmiechnęła się. – Mnie też zdarza się często wpadać na kogoś. Nie mogę się przyzwyczaić, że widzę. Ale... Czy my się już nie spotkaliśmy? - Raczej nie. Chociaż... - Nie mogłam cię widzieć, bo dopiero od roku (od operacji) widzę. Ale twój głos kogoś mi przypomina... - Do tej pory nie widziałaś? Znałem kiedyś dziewczynę, która była niewidoma, ale niestety nasze drogi się rozeszły... - ... A teraz znów się schodzą...Jacku. Jacek spojrzał na nią ze zdumieniem. - Skąd znasz... – przyjrzał jej się uważnie. – Hania?... Roześmiała się. - A któżby inny? Tak bardzo się zmieniłam? - No nie wiem... Jak ja cię dawno nie widziałem! Wiesz, mam mało czasu, ale może spotkamy się wieczorem i nadrobimy zaległości w naszych rozmowach? - Nie... Ja naprawdę... - O szóstej w parku? - Wygrałeś! O szóstej w parku. Jacek popatrzył na nią - A przyjdziesz? Nie znikniesz znów? - Nie! Obiecuję, że przyjdę. Do zobaczenia. Hania odeszła, a Jacek oparł się o kogoś. - Hej! – krzyknęła starsza kobieta. – Co robisz? - Jeśli zaraz powie mi pani, że uczyła Hanię grać na skrzypcach – nie uwierzę – i odszedł, zapominając o zakupach. Kobieta wzruszyła ramionami. - Uczyłam kiedyś grać na skrzypcach – rzekła do siebie. – Hanię? No tak! Tą niewidomą. Dziwny mamy dzisiaj dzień. Godziny dłużyły się niemiłosiernie, ale w końcu nadszedł czas spotkania. Jacek ujrzał Hanię, siedzącą na ławce pod drzewem. A że słońce świeciło jeszcze mocno, piękna wierzba dawała przyjemny cień. - Cześć! - Witaj! Szybko powrócili do swojego dawnego nawyku: ożywionej rozmowy. - Dwa lata temu – opowiadała Hania – dowiedziałam się, że jest możliwość wyleczenia mojej choroby oczu. To oznaczało dla mnie wielką szansę: mogłabym widzieć. Przeszłam kilka badań i rok temu zrobiono mi tę operację. Udała się, co widać. - Nadal grasz na skrzypcach? - Ależ oczywiście! To dzięki nim zebrałam pieniądze na moje leczenie. Dawałam wiele koncertów w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. W końcu udało się i... - Hania? – podszedł do nich... - Konrad? A, to ty. Pozwól, że ci przedstawię Jacka. Chodziliśmy razem do szkoły muzycznej... Mężczyźni obrzucili się niechętnym spojrzeniem. - Jacku – dodała Hania – to... mój narzeczony Konrad... W tej jednej krótkiej chwili cały świat Jacka gwałtownie się zawalił. Dopiero teraz zauważył pierścionek na palcu Hani. „Zbyt dobrze to się układało” – pomyślał Jacek. Spojrzał na Hanię i powiedział: - Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam szczęścia – i odszedł, znów myśląc, że widzi ją po raz ostatni... Najbliższe miesiące były dla Jacka bardzo ciężkie. Opiekował się chorą mamą i rozmyślał o ukochanej Hani. - Chodzisz ostatnio jak w chmurach – rzekła któregoś dnia mama. – Nie mógłbyś się ustatkować? Dawniej powtarzała mu to babcia, ale zmarła dwa lata temu, a jej rolę przejęła mama. Nastała mroźna, śnieżna zima. Jacek często chodził do parku, gdzie w lipcu spotkał Hanię. Jednak tej nie ujrzał ani razu. Może to i dobrze, bo w końcu co by to zmieniło? Wychodziła za innego. A kto wie? Może już jest mężatką? Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Jacek nie wiedział jak zdoła je przeżyć. Nie będzie potrafił się cieszyć, śpiewać. Czy takie ponure będą już wszystkie dni jego życia? Dzień przed wigilią udał się do parku, wiedziony jakąś dziwną siłą. Gdy dotarł na miejsce zrozumiał, że magia świąt jest nieprzezwyciężona. Ujrzał ją, siedziała pod wierzbą na ich ławce. Podszedł do niej szybko. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Jacek usiadł koło niej i prosto z mostu zapytał: - Już po ślubie? Hania pokazała mu rękę, na której nie widniała obrączka. Nie było też pierścionka zaręczynowego! - Nie wyszłam za Konrada – rzekła. – Zrozumiałam, że kocham kogoś, kto kiedyś zostawał po lekcjach w szkole muzycznej, by – uśmiechnęła się – porozmawiać z niewidomą skrzypaczką. Jacek porwał ja w ramiona i pocałował. - Haniu, najdroższa moja! O niczym innym nie marzę, tylko o tobie! - A słyszałeś – szepnęła Hania – że marzenia się spełniają?...