Deklaracja dostępności
Anna Piliszewska - kategoria dorośli - proza - I nagroda
Obraz ciotki Mileny 1. Obraz - plany i tło Wychodzi z tła ostrożnie. Palcem bosej stopy rozgarnia falujący, zakurzony ocean żółknącego sitowia, nim przechodzi przez staw. Wstępuje w taflę wody, która wolno wybrzusza materię jej sukni. Sunie, sunie – we włosach ma krople i glony. Wynurza się – szary perkal przyklejony do skóry staje się przezroczysty. Idzie półobnażona. Na drugim planie chłopi pieką w ogniu kartofle. Dym układa się nisko. W prawo szeregi stogów. Mgła się czołga jak ogar wietrzący zwierzynę. Między stogami długie, sine języki dymu. I kuropatwy –dłubią pazurkami w roli, wydziobują nasiona splątane ze słomą. Ona stąpa, wnet mija je - obojętna. Na pierwszym planie studnia - ciężkie kręgi cembrowin, wewnątrz których jak jama otwiera się ciemność. Obok blaszane wiadro i farfocle dziurawców, fiolet żywokostowy. I piaskowa kocanka, jakby… niedokończona. Tu przystaje. Leniwie zagląda w głąb studni. Naraz wyciąga dłonie – chwyta czarnych, rzeźbionych, pociągniętych pokostem starych ram. Najpierw wynurza głowę… Leżę w dziwnym letargu. Widzę ją jak się zbliża. Słyszę jak odrywają się z jej sukni krople. Chcę się zbudzić – nie umiem, chcę się zerwać, chcę wrzasnąć. A rano na posadzce znajduję ślad stopy.. 2. Obraz – próba odtworzenia historii Palił grube cygaro, rozpostarty w fotelu. Czasem podkręcał wąsa. Chrząkał, kaszlał – ja tkwiłem, czekając, co powie. - Śpieszę się – wyrzuciłem z siebie, zmęczony staniem w jego dusznym salonie. Staniem wręcz w nieskończoność. Wtedy na mnie popatrzył. Poczułem się niezręcznie. - No, ale oczywiście… Bo to sprawa istotna. No, bo taka być musi, skoro wuj mnie poprosił. - A, owszem – sapnął z dostrzegalnym wyrzutem – Owszem. Mam ci przekazać obraz. Obraz ciotki Mileny, która w Panu odeszła. Nie byłeś na pogrzebie. A to piękny był pogrzeb… -Wuju, nie znałem ciotki. -Ha, nie znałeś, powiadasz? Ja wypełniam jej wolę. Na mocy testamentu mam przekazać ci obraz nieznanego artysty, jest to olej na desce w ramie chyba bukowej, pociągniętej pokostem. Tytuł Chłopi i strzyga – czarcie kręgi na wodzie. Westchnąłem. Wuj poczłapał, po czym wytaskał z sejfu ów dar opakowany popielatą tekturą i porządnie związany szpagatem. Wręczył mi go dostojnie. - Skąd u ciotki ten obraz? – spytałem nie z ciekawości, lecz aby rzec cokolwiek. Znów poczłapał i usiadł. Zajęczały sprężyny pikowanej sofy. - Bzdura! Bajka szalona! Lecz biorąc pod uwagę dziwactwa twej ciotki, dość pasująca do niej. Obraz Mila przywiozła z jednej z licznych podróży. Wspominała malarza, którego uwiodła, następnie porzuciła – a on się utopił. Ponoć raz wyszedł z wody. Wtedy jej ofiarował artystyczną pamiątkę. - To ciekawa historia… – wzruszyłem ramionami. Wuj chichotał. Ja stałem z nieporęcznym pakunkiem. - Wiesz, ta strzyga w sitowiu ma coś w sobie z twej ciotki… Pożegnałem się prędko i wróciłem do domu. Obraz ciotki Mileny położyłem w kuchni. Nożem rozciąłem sznur. Wyjąłem malowidło, stwierdzając, że w mojej ciasnej kawalerce nie ma dla niego miejsca. W końcu go zawiesiłem na gwoździu, nad łóżkiem. 3. Obraz – intuicje: konfrontacja przestrzeni wreszcie ostateczna Słyszałem jak się zbliża – te krople z jej sukni… Czułem, że coś się zdarzy – coś, co jest nieuchronne, coś, co już nazbyt długo wisiało w powietrzu, coś, co wcześniej przeczułem. I chyba podświadomie tęskniłem do tego czegoś, chociaż wciąż było dla mnie wielką niewiadomą. 4. Obraz – odejście w tło Ująłem w dłonie ramy i podniosłem nogę. Zawahałem się chwilę – musiała mnie popchnąć. Żwir jakoś dziwnie niemo zachrzęścił pod stopą. Wiało, dymy z ogniska szły pochyło nad ziemią, chłopi chuchali w garście – ja nie czułem chłodu. Nie czułem też podmuchów, które mi wydymały nogawice spodni oraz poły szlafroka. Zaglądnąłem do studni – w zionącą czarną próżnią mroczną mętność oka, które nie patrząc, patrzy. Ruszyliśmy. Mijałem kartoflisko i stogi, wiecznie dziobiące ptaki… Chciałem okrążyć wodę, by się nie zamoczyć, jednak kiedy wskazała mi palcem sitowie, rozgarnąłem je, wchodząc do stawu w filcowych pantoflach. A wszystko bezszelestnie, bez chlupotu, bez chrzęstu – trzcina się kołysała, tafla marszczyła; z dna wypływały duże, wzdęte bąble powietrza – bez najmniejszego dźwięku. Nie doświadczyłem wcześniej ciszy tak absolutnej. Po drugiej stronie stawu szuwar sięga powyżej ramion – tu cupnąłem. A ona potaknęła głową, po czym wolno odeszła. Bywa, suną po wodzie długie, spiralne smugi dymu z odległych ognisk – wietrzę zapach kartofli – bezskutecznie. Lecz nie odczuwam głodu. Ani potrzeby snu. Trwam w czasie i przestrzeni bez dni, bez pór roku. Nie kusi mnie, by powstać i podejść do chłopów; pomówić o czymkolwiek, rozprostować kości… Nie nudzę się. Ciągle patrzę. Mam w zasięgu wzroku ten zamulony staw, za nim połacie pól... Za przejrzystą przegrodą majaczy się pokój. Zagracony i ciasny, z rozkładanym łóżkiem – w nim każdego wieczoru jakaś kobieca postać kładzie się i usypia…