Deklaracja dostępności
Paweł Podlipniak - kategoria dorośli - poezja - wyróżnienie
Światłowstręt Świerszcze. Świerszcze. Nad nimi obłoki. Sierpień. I Mesjasz, który nikogo nie zbawi. Paweł Huelle Krasnogruda i te cholerne świerszcze – jakby ktoś przestroił maszynerię zbawienia, by raniła ciszę pod absurdalnie miałkim, kiczowatym niebem, gdzie roztapia się mesjasz na zdartym banerze z niekompletnym napisem – ezu ocham iebie, obok przejścia dla pieszych z poszarzałą zebrą. jak zwykle o tej porze światło dusi wszystko, a ja nie widzę ciebie. ten rodzaj ślepoty jest niechybnym przekleństwem, które raz rzucone, odradza się jak feniks w brudnej popielniczce wypełnionej petami. razi brak symetrii pomiędzy tym co dobre, a nieuniknione. i te cholerne świerszcze, to cholerne światło, naddarty facet z palcem (wbitym w moje okno), jakby wskazywał drogę na skróty do raju, lecz to ślepy zaułek – u mnie nie ma miejsca na podobne złudzenia, chwyty reklamowe. wieczorem znów wybiorę twój numer na trafił. jeśli chybię, obwinię i świerszcze, i światło. Kaliban Drugi [hiperkataleksa] byliśmy nadzy gdy przybiegły wilki i świt się sączył pomiędzy zaspami wśród nocnej ciszy na śnieżnym obrusie jak reńskie wino z upadłej butelki którą przewrócił niewymowny pośpiech zderzenie planet po sierocych torach i połączenie pięknej z głodną bestią we mnie blat był nam łóżkiem i na nim cię zjadłem na nim wypiłem zanim zdarłaś skórę z mojego grzbietu zostawiając w zamian bezwstyd i czułość pomiędzy udami a w górze oddech rozpięty do krzyku przez c najwyższe niby grot katedry co mocniej przybił bestię do zgłodniałej pięknej i świt się sączył i ranek się zaspał pomiędzy bielą czerwieniała wina że tyle trzeba ostatnich wieczerzy by zderzyć ciała niebieskawe w blasku wysokich okien za którymi czuwa dyskretna ciemność i czule umieści spragnioną piękna bestię u stóp sytej pięknej Nad rzekami [psalm niedorzeczny] Rozlałem dzisiaj wodę. Krzyczała jak ogień, bo miała wypisane na skórze imiona, których używasz wtedy, kiedy jesteś ze mną, kiedy żegnamy czule krew, ciało i rozum. Rozsypałem garść soli z martwego jeziora, by przynieść pecha pechom i odczynić urok, którym cię obdarzyła matka wszystkich genów na moje pokuszenie po drodze do nocy. Rozdeptałem opłatek, chleb rzuciłem w błoto, by słowo się nie stało, osaczył je patos, który nie daje nabrać dystansu do chwili najbardziej niedorzecznej, najmniej niepotrzebnej. Podobno ci, co proszą, w końcu otrzymają, jeśli więc choć na chwilę zapomnę o tobie, niech język trwale przyschnie mi do podniebienia nim rozkrzyczaną wodę uspokoi ogień.