Deklaracja dostępności
Jerzy Gut - kategoria młodzież - proza - II nagroda
Gierka w klasy Poniższe opowiadanie można czytać na wszelkie sposoby. Od góry do dołu, od dołu do góry, przeskakując co drugi rozdział… kolejność zależy od własnego uznania. Rozdziały: 1.0 – 2.0 – 3.0 mogą opowiadać zupełnie odrębną historię, jednakże autor zaleca przeczytanie całego opowiadania w następującej kolejności (która to oczywiście ma prawo nie przypaść czytelnikowi do gustu): 13.0 – 4.0 – 6.0 – 7.0 – 8.0 – 9.0 – 12.0 – 10.0 – 1.0 – 3.0 – 11.0 – 14.0 - 5.0 – 2.0 1.0 Niestety nie załapałem się na „trzepakowe pokolenie”. Mieszkając w centrum Warszawy dwudziestego pierwszego wieku, piłka na przysłowiowym podwórku była dla mnie wyłącznie abstrakcją, a gra w kapsle zwykłą legendą opowiadaną przy rodzinnych obiadach. Nie istniała „paczka”, z którą bezczynnie chodziłoby się nad Wisłę. A może istniała, tylko nikt mi o niej nie powiedział? Z okresów wczesnej młodości bardzo dobrze pamiętam „skejtów”. Wałęsali się po Marszałkowskiej w przydużych czapkach oraz za wąskich spodniach, obnosząc się przy tym dumnie swoimi świecącymi koszulkami. Część z nich jeździła na desce, a część tylko udawała, że jeździ. Jednakże każdy nieustannie zarzucał blond grzywą, która bez końca wpadała do oczu. Dresów też kilku znałem… „z widzenia”. Za każdym razem kiedy wracałem ze szkoły, stali pod jedną z klatek na moim osiedlu i głupkowato się z czegoś śmiali. Zastanawiałem się wtedy, czy są oni namiastką tego dawnego „podwórka”, o którym zwykł czule wspominać mój świętej pamięci ojciec. Odkąd tylko pamiętam, niepokoił mnie widok ciemnych, ortalionowych spodni oraz białych czapek z daszkiem nachalnie eksponujących swoje logo. Lecz największą grozę budzili Ci w odblaskowych butach. Raz mnie nawet napadli - zabrali telefon i portfel. Po tamtym incydencie długo zastanawiałem się nad zostaniem „legionistą”, bo podobno tak było „prawilnie”. Zacząłem wtedy rozpatrywać wszystkie za i przeciw, i zdałem sobie sprawę, że wiążę się to jednak ze zbyt wieloma wyrzeczeniami. Zwłaszcza idea rezygnacji „z wyższego wykształcenia”… ta z pewnością nie przypadłaby mojej mamie do gustu. 2.0 Z dnia na dzień zupełnie oddzieliłem się od moich przyjaciół, skasowałem większość „znajomych” na facebooku i zacząłem słuchać jazzu. Wyćwiczyłem w sobie również umiejętność mamrotania pod nosem oraz mówienia rzeczy, których tak na prawdę nie uważam. Na szkolnej stołówce jadłem w samotności, a przerwy między lekcjami spędzałem na czytaniu książek. Sam sobie towarzyszyłem przy wyjściu do kina, teatru, czy zwykłego powrotu ze szkoły. Nie chodziłem do Starbucks’a – byłem cierpiący artystą, a nie jakimś tam prostackim hipsterem. 3.0 Właśnie w tamtym okresie zobaczyłem Pana Jana po raz pierwszy. W towarzystwie „parkowych” gołębi, siedział pokornie na ławeczce i potulnie oglądał zachód słońca. Czułem się oszukany, a ptaszki, które potulnie gruchały wokół emeryta, jeszcze bardziej potęgowały uczucie goryczy. „Do mnie nigdy nie podchodzą”, myślałem obrażony. Bez zastanowienia podniosłem z ziemi najbliżej leżący kamień i cisnąłem nim w stado niczego nieświadomych zwierząt, które od razu zerwały się do lotu. Niczym nieskrępowany odwróciłem się na pięcie i poszedłem w stronę wyjścia z parku. Niedowierzałem, że człowiek może być aż tak stary. Pana Jana miałem poznać dopiero dwa lata później. 4.0 W moim dotychczasowym życiu, chodź względnie krótkim to już przez wielu uważanym za zbyt kolorowe, Pan Jan był jedną z subtelniejszych postaci, jakie miałem zaszczyt poznać. Należał on do szeroko pojętego grona starców, których zazwyczaj obojętnie mija się na mało ruchliwej ulicy. Średniego wzrostu, o szarych włosach i niebieskich oczach, z lekko zapadniętą klatką, od lat kilkunastu nie rozstawał się na krok ze swoją drewnianą laską. Zwykły, wiekowy mężczyzna, którego głównym zajęciem na starcze lata było spacerowanie po asfaltowych uliczkach pobliskiego parku. Dla miewających z „tymi rzeczami” problem, uspokoję, że Pan Jan nie posiadał żydowskich korzeni, aczkolwiek kłamstwem byłoby stwierdzić, że nie miał on z tym środowiskiem żadnej styczności. O Żydach wypowiadał się ciepło, lecz bez zbędnego patosu. Kiedy wybuchła II Wojna Światowa, Pan Jan kończył właśnie siedem lat. Z dumą mówił, że „chłopcem to on długo nie pobył, gdyż jako najstarszy z całej ósemki, szybko musiał zabrać się do pracy przez duże „P””. Pierwsze kroki stawiał w budowlance, lecz jak się potem okazało, lata dojrzałej młodości oraz bardzo wczesnej starości ofiarował warszawskiej chucie, do której wstawał każdego ranka o godzinie czwartej, przez lat przeszło trzydzieści. 5.0 Los chciał, by ostatnie podrygi starości Pan Jan przeżył w zupełnej samotni. Przedwczesna śmierć dwójki synów, ich dzieci, które bezwzględnie zerwały kontakt z dziadkiem w związku z „oszukańczym” podziałem spadku oraz niedawny pogrzeb żony, spowodowały, że staruszek począł całkowicie stronić od ludzi. Życie w odosobnieniu zupełnie mu nie służyło. Wystarczyły cztery miesiące alienacji, by ze zdrowego, uśmiechniętego i refleksyjnego starca, zamienił się w przygarbiony, zgorzkniały i nieustannie zrzędzący wrak. 6.0 Pomimo wyraźnego upadku, zarówno zdrowotnego jak i duchowego, Pan Jan nie liczył na pomoc z niczyjej strony. Sam sobie prał, sprzątał, gotował. Sam wychodził rano do apteki i sam kupował produkty spożywcze. Czasami jego wyjścia do sklepu trwały całymi dniami. Zwalał wtedy wszystko na rzekomego Alzhaimera. I nawet gdy rozmawialiśmy już całkowicie otwarcie, nie chciał mi powiedzieć, jak było naprawdę z tą jego pamięcią. Nie naciskałem, lecz miałem świadomość tego, że wchodzenie na ostatnie piętro dziewięciopoziomowego wieżowca może być uciążliwe, zwłaszcza dla wiekowej osoby, taszczącej samotnie torbę pełną zakupów. 7.0 Właśnie przy tej okazji, kiedy to Pan Jan charczał z przemęczenia, twarz pokrywał mu gęsty pot, a on sam nieustępliwie dźwigał foliową siatkę z rozsławionym na całą Polskę logiem czerwonego w czarne kropki chrząszcza, podszedłem do niego po raz pierwszy i widząc, jak bardzo się męczy, bez pytania zabrałem siatkę z zakupami. 8.0 Pamiętam, że początkowo stawiał opór. I chodź dobrze wiedział, że sam nie dodźwiga zakupów na ostatnie piętro, to i tak nie chciał ich puścić. Wyrwałem mu je siłą i bardzo powoli, jako że w bloku nie było windy, wszedłem ze staruszkiem po ciągnących się kilometrami schodach. Oczywiście przez całą drogę do mieszkania musiałem wysłuchiwać niekończącej się litanii epitetów pod moją osobą, które Pan Jan miał długo potem żartobliwie określić jako „niekończące się krakanie”. „Mogłeś się przynajmniej spytać, chłopcze”, powiedział z wyrzutem, zamykając mi przed nosem drzwi wejściowe. Nie miałem mu tego za złe. Nawet nie planowałem wchodzić do środka. 9.0 Kiedy znalazłem się poza klaustrofobiczną klatka schodową, byłem pewien, że starzec patrzy na mnie z okien wieżowca. Chyba się domyślał, że jeszcze nie raz tutaj zawitam. 10.0 Chyba niewiele jest takich dzieciaków jak Ty, co chłopcze??? – zagadywał mnie czasem, gdy rozkładałem pakunki po niewielkiej kuchni. Wcale nie mówił tego z wyrzutem. Pan Jan nie miał w zwyczaju narzekać na młodzież, tak samo jak ja nie komentowałem zachowania zacietrzewionych starców. Za bardo się lubiliśmy, żeby poruszać takie banały. 11.0 - Eh… Panie Janie, ale ten czas leci… - melancholijnie wzdychałem przy rozpakowywaniu siatek z jedzeniem – przecież dopiero co robiłem Panu zakupy, a to już tydzień minął… W takich momentach, staruszek zwykł dziwnie na mnie patrzeć, po czym kwitował, że „z wiekiem robię się bardziej sentymentalny niż on”. 12.0 Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak wiele mieliśmy tematów do rozmowy; katastrofę smoleńską, Ruch Poparcia Palikota oraz jego akcję legalizacyjną, premie dla polityków, stany dróg w Polsce, nową ustawę śmieciową, krzyż w Sejmie… i chodź obaj oglądaliśmy wiadomości, to jednak żaden z nas nie poruszał tematów politycznych. Bardzo ceniłem tę naszą niepisaną zasadę. Tylko z rzadka Pan Jan coś przebąkiwał, że kto „psioczy” na władzę, ten psioczy na samego siebie. 13.0 Pamiętam, że niezmiernie dziwił mnie fakt, iż Pan Jan nie posiadał w swoim mieszkaniu żadnych religijnych ozdóbek; kalendarz opatrzony scenami biblijnymi, obrazki z wizerunkiem świętych, co je ksiądz po kolędzie zawsze rozdaje, czy chociażby malutki krzyżyk nad drzwiami - nic z tych rzeczy nie miało racji bytu. Mimo wszystko byłem całkowicie świadom tego, że jako szesnastoletniemu szczylowi nie wypada mi pytać Pana Jana o jego sprawy religijne. Lecz jak to zazwyczaj bywa, ciekawość zwyciężyła nad taktem i po długich wahaniach zdecydowałem się spytać staruszka odnośnie jego wiary. Na samo wspomnienie wypieki pojawiają mi się na twarzy, 14.0 - Jak sam widzisz, – zaczął starzec, kiedy rozsiedliśmy się wygodnie na fotelach – z „obcymi” prościej jest nawiązać kontakt niż z własną rodziną. - Hmm… – mruknąłem, udając zamyślenie. Sądziłem, że po tylu miesiącach znajomości, nie będziemy zagłębiać się w truizmy. - Dlatego – westchnął Pan Jan – uważam, że powinieneś przestać mnie odwiedzać.