Deklaracja dostępności
Nie lękaj się!
Młoda dziewczyna stała nad brzegiem przepaści, która choć wąska, była zarazem tak głęboka, że nie było widać jej dna. Rozciągająca się u stóp pustka napawała ją lękiem, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie czuła. Miała wrażenie, że na dnie otchłani, zgromadziło się całe zło tego świata. Spojrzała na drugi brzeg urwiska. Dostrzegła dwie postacie, które patrzyły na nią wzrokiem zachęcającym do skoku na drugą stronę. - Nie lękaj się, Ja jestem! - Jezu…- szepnęła. - Nie lękaj się! – powiedział Starzec wsparty na Jezusowym Krzyżu. Dziewczyna znała ten głos. Była pewna, że już go gdzieś słyszała, ale nie mogła rozpoznać twarzy, która spowita była białą mgłą. Jednak było w tym głosie coś, co sprawiało, że chciała znaleźć się obok Starca i Jezusa. Coś, co kazało jej wziąć rozbieg i przeskoczyć przepaść rozpościerającą się u stóp. Cofnęła się o kilka kroków. Wzięła rozbieg. Była już na brzegu przepaści. Zawahała się… Zwątpiła… Przepaść wydała jej się nie do pokonania. Straciła z oczu Jezusa i Starca. Spadała w dół… - Czemu zwątpiłaś małej wiary?! – dobiegał do niej odległy, pełen wyrzutu głos Jezusa… - Marzena, wstawaj! – głos mamy dobiegający z dołu, wyrwał Marzenę ze snu. Przekręciła się na drugi bok. Nie miała zamiaru iść dzisiaj do szkoły. Usłyszała kroki na schodach. A więc znowu się zacznie. Do pokoju weszła mama. - Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły. - Nie idę dziś do szkoły. - Jak to nie idziesz do szkoły? Dziewczyno! Masz za miesiąc maturę! - I tak jej nie zdam… - szepnęła Marzena, bardziej do siebie, niż do swojej mamy. - Jak to nie zdasz? Ty, najlepsza uczennica w klasie? – mama usiadła na brzegu łóżka. – Wiem kochanie, że się denerwujesz. To zrozumiałe. Ale nie przejmuj się aż tak bardzo. Przecież jesteś najlepsza! Właśnie, najlepsza. Najlepsza w podstawówce. Najlepsza w gimnazjum. Najlepsza w liceum… Tylko, że teraz, w drugim semestrze ostatniej klasy, coś się zepsuło. Marzena wstała z łóżka i spróbowała się uśmiechnąć. Jak mogła powiedzieć mamie, że zawaliła chemię i że nauczycielka nie dopuści jej do matury? To by ją zabiło… W końcu, jej kochana córeczka jest najlepsza. Po śmierci ojca Marzeny, tylko to trzymało przy życiu matkę, tylko jej sukcesy sprawiały, że na twarzy kobiety gościł uśmiech… Dzwonek oznajmił koniec lekcji. Marzena nie śpieszyła się. Powoli pakowała swoje rzeczy. Poczekała aż wszyscy wyjdą z klasy i pełna obaw podeszła do nauczycielki. - Proszę pani, czy możemy porozmawiać? - Słucham cię… - Czy ja… - nabrała powietrza, chyba zbyt głośno, bo nauczycielka spojrzała na nią z wyraźną niechęcią - Przyszłaś prosić, abym dopuściła cię do matury? Twoje oceny i stosunek do przedmiotu pozostawiają wiele do życzenia. Nie ma mowy o pozytywnej ocenie. - Ale proszę pani… Ja bardzo proszę… - Wielu bardzo prosiło... Czy sądzisz, że byłoby to w porządku względem nich, gdybym dla ciebie zrobiła wyjątek? - Ale ja błagam… Ja to mogę zaliczyć! Błagam… Niech mi pani da szansę… - Szansę na naukę miałaś przez cały semestr. Przykro mi, ale spotkamy się za rok. Do widzenia. Marzena nie mogła powstrzymać łez. Wybiegła z klasy trzaskając za sobą drzwiami. - Niewychowana dziewczyna – powiedziała chemiczka patrząc z pogardą na zatrzaśnięte drzwi. Marzena szła po chodniku zapatrzona w dal. Z nie dopiętej torby, wystawała niedbale upchnięta bluza. Raz, dwa, raz, dwa, raz… Marzena wsłuchiwała się w rytmiczne tupanie swych butów. Przypominało jej ono tykanie zegara. Równo wybijany rytm… Zegar odmierzający czas do matury… A może to nie zegar ? Może to stoper przymocowany do bomby? Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa… Ta bomba za chwilę wybuchnie. Marzena nie da rady złamać szyfru, który zatrzymałby odliczanie. Bomba wkrótce wybuchnie, mama dowie się o chemii. Cudem jest, że jeszcze o niej nie wie… A może już wie? Na podjeździe do garażu stał samochód mamy. Marzena spojrzała na niego z obawą. Powoli otworzyła drzwi mieszkania i wśliznęła się do środka. - Gdzieś ty była? Martwiłam się o ciebie. - Spacerowałam… - No już dobrze. Zejdź zaraz na dół, obiad już gotowy. A więc jeszcze nie wie. To dobrze… Marzena lubi, gdy mama się uśmiecha. Nie chce jej pozbawiać uśmiechu, nie chce zabić jej marzeń… Młoda dziewczyna leżała na dnie przepaści. Wokół panowała cisz. Cisza, przepełniająca serce strachem. Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Zerwała się na nogi. Zobaczyła innych ludzi siedzących pod ścianami urwiska. Siedzieli z podkulonymi nogami a ich twarze ukryte były w dłoniach. Nie wydawali żadnych odgłosów. Choć ich klatki piersiowe, falowały rytmicznie, nie było słychać świstu nabieranego powietrza. Żyli, lecz dziewczyna miała wrażenie, że są martwi. „To gorsze niż śmierć.” – pomyślała. Nie chciała tak skończyć. Spojrzała w górę. Nie dostrzegła znajomych sylwetek Jezusa i Starca. Co więcej, poprzez gęste opary nie mogła dostrzec nawet krawędzi urwiska. - Jezu…- nikt nie odpowiedział. - Starcze…- cisza. Młoda dziewczyna usiadła na ziemi. Nie miała już siły, nie miała ochoty walczyć. Oddychała powoli i rytmicznie, lecz wdychane i wydychane powietrze nie wydawało już żadnego odgłosu. Przestawała żyć pełnią życia. Przestawała walczyć o swoje życie… - Marzena, zostań. – głos chemiczki zatrzymał wszystkich w drzwiach – Sama! –dodała nauczycielka. Reszta klasy ruszyła do przodu powolnym krokiem. Spoglądali na chemiczkę, chcąc odczytać z jej twarzy o co chodzi. Jednak ona siedziała niewzruszona, ze wzrokiem utkwionym w dzienniku lekcyjnym. Poczekała aż drzwi zamkną się za ostatnim z uczniów i nie patrząc nawet na Marzenę zaczęła mówić powoli, głosem którego Marzena wręcz nienawidziła, a który tak doskonale zdołała poznać przez ostatnich kilka miesięcy. Głosem pełnym pogardy. Głosem, który sprawiał, że osoba do której były kierowane słowa, czuła się mała i nic nie warta. - Masz szczęście, że twoja wychowawczyni to tak wspaniała kobieta. Masz trzy dni na przygotowanie się do poprawy. - Ale, to za mało… Ja nie zdążę… - TRZY dni. I ani dnia dłużej. Ciesz się, że w ogóle uzyskałaś tę szansę. - Ale, ja… - W tym momencie tracisz bardzo cenny czas, który powinnaś poświęcić na naukę. TRZY dni… Czas szybko ucieka moja droga… - Ma pani rację. Dziękuję pani za szansę jaką mi pani dała. Do widzenia. – Marzena odwróciła się aby wyjść. Otwierając drzwi, usłyszała szept nauczycielki. - To nie szansa dziewczyno, to tylko odroczenie… Marzena szła rozpromieniona po chodniku. Szansa, jaką otrzymała od losu, zapewnienia, oraz pełne otuchy gesty kolegów i koleżanek, napełniły ją optymizmem. Nawet te złowieszcze słowa, które usłyszała przypadkiem gdy wychodziła z klasy, nie była w stanie popsuć jej dziś humoru. Nauczy się wszystkiego, zaliczy semestr, jeszcze pokaże tej babie na co ją stać. Choć wiosna roztaczała swe uroki już od dawna, Marzena dopiero teraz zauważyła, jak pięknie wyglądają krzewy ubrane w szatę soczyście zielonych, młodych liści. Dopiero dzisiaj w pełni dostrzegała piękno wiosennych promieni słonecznych, przebijających się przez szpaler gęstych drzew. Weszła do domu. Mamy jeszcze nie było. Zobaczyła, że lampka przy telefonie delikatnie pulsuje. Podeszła do aparatu i odsłuchała wiadomość: „Kochanie, muszę zastąpić w pracy panią Halinkę. Będę bardzo późno. Nie gniewaj się na mnie. Kocham cię, mama.” Poszła na górę do swojego pokoju. Usiadła przy biurku i wyjęła chemie. „Trzeba kuć żelazo póki gorące” – pomyślała. Już dawno nie czuła tak wielkiej motywacji, tak wielkiej chęci, aby usiąść przy biurku i zacząć się uczyć. Otworzyła książkę. Przekartkowała zeszyt. - Trochę tego jest… - powiedziała sama do siebie. Nie zniechęciła się jednak. Zaczęła czytać powoli, starając się jak najwięcej zapamiętać. Słyszała wyraźny świst wdychanego powietrza. Ale czy to ona oddychała? A może to ktoś inny, ktoś z otaczających ja ludzi zaczynał żyć na nowo. Otworzyła oczy i położyła dłoń na klatce piersiowej. Wdech, wydech, wdech, wydech… Wsłuchała się w ciszę panującą dokoła. Świst nie ustawał. Tak, to ona budziła się do nowego życia. Jeszcze nie mogła w to uwierzyć. „Czemu zwątpiłaś małej wiary?”- zabrzmiał w jej uszach znajomy głos. - Już nie zwątpię. – powiedziała. Wstała z ziemi i spojrzała w górę. Czeka ją długa droga. Ale już nie zwątpi. Będzie podążać za głosem. Głosem swego serca, które mówiło, że nie wszystko stracone, że gdzieś tam , w górze czeka na nią Jezus i Starzec, że czeka na nią nowe, lepsze życie. - Marzenko, obudź się. – mama delikatnie poruszała ją za ramię – Skarbie, połóż się do łóżka. Marzena otworzyła oczy. Podniosła głowę, która spoczywała na biurku zarzuconym zeszytami. - Która godzina mamo? - Już północ. No, już dosyć tej nauki. Szybko, myć się i do łóżka! – mama wyszła z pokoju, by po chwili wrócić ze świeżym ręcznikiem. – No już, szybko, szybko… Marzena z trudem wstała. Spojrzała na zeszyty. - Usnęłam…- szepnęła z niedowierzaniem. Była pewna, że nic nie zapamiętała. Wiedziała, że nie zdąży w trzy dni… chyba, że nie poszłaby jutro do szkoły… Ale jak to zrobić? Było tylko jedno wyjście. Powiedzieć o wszystkim mamie. Młoda dziewczyna wspinała się powoli po ścianie urwiska. Nie odczuwała żadnego zmęczenia. Była już w połowie. Droga, która początkowo wydawała się nie do pokonania, okazała się prosta. Wiedziała, że może osiągnąć wszystko. Już niczego się nie bała. Coraz wyraźniej słyszała głosy Jezusa i Starca. Dodawały jej one otuchy i sił, gdy czuła, że słabnie. Napełniały jej serce nadzieją. Nadzieją na nowe, lepsze życie, tam na górze. Tęskniła do tego nowego życia. Pragnęła znów ujrzeć pełną miłości twarz Jezusa. Pragnęła ujrzeć twarz Starca, kimkolwiek On był. Wiedziała jedno- nie podda się, nie teraz, gdy widać już krawędź. Nie teraz, gdy czuła, że może wszystko, jeśli tylko wierzy…. Trzy miesiące później… - No to zdrówko! - Wiecie co, ta cała matura to bułka z masłem! Tak nas straszyli, a u nas wszyscy zdali. - Bo po prostu nasza klasa jest the beast! A Marzena to już w ogóle . Ja nie wiem jak ty to zrobiłaś dziewczyno. Tak się obkuć z chemii i to w trzy dni! - Nie taki diabeł straszny jak go malują. A poza tym, ktoś mi pomógł.- powiedziała Marzena wskazując głową na niebo. - A ten diabeł to oczywiście chemica, co? Już widzę nagłówek na pierwszej stronie gazetki szkolnej: „Szatańska chemica poskromiona przez niepozorną Marzenkę z 3a!”- dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Nie mogły uwierzyć, że siedzą tu razem i oblewają zdaną maturę. Wszystkie życzyły Marzenie jak najlepiej, ale były pełne obaw, że może jej się jednak nie udać. A ona, jakby nigdy nic, przyszła po trzech dniach przerwy do szkoły i zaliczyła wszystko śpiewająco. - Dobra dziewczyny, przepraszam was, ale musze już znikać. Teraz będę świętować z mamą. Cześć!- powiedziała Marzena i wstała od stolika. Szła powoli chodnikiem. To była jedna z najszczęśliwszych chwil w jej życiu. Trzymała w ręce świadectwo dojrzałości, o tyle wyjątkowe i cenne, że zdobyte po podniesieniu się z naprawdę wielkiego zwątpienia. Marzena wiedziała komu to zawdzięcza. Przystanęła obok przydrożnej kapliczki. Spojrzała na ukrzyżowanego Jezusa. Tak, to On dał jej siłę. Ale była jeszcze jedna osoba. Sięgnęła do torebki. Otworzyła portfel. Za plastikową przegródką tkwiło zdjęcie Jana Pawła II. - Już nigdy nie zwątpię…- szepnęła- Dziękuję… Katarzyna Majdak - ZS nr1 Kozienice - I nagroda - proza