Deklaracja dostępności
Zdarzyło się...
Wakacje tego roku zapowiadały się ciekawie. Wyjeżdżałem z bratem na kolonię do Gródka nad Dunajcem. Nie mogłem się doczekać końca roku szkolnego. W przeddzień wyjazdu mama spakowała moje rzeczy w jedną dużą torbę. Nie spodziewałem się, że niezbędne przedmioty i odzież zmieszczą się do jednego bagażu. Moje ubrania zwykle zajmują trzy półki i szufladę. Jednak udało się. Wreszcie nadszedł upragniony dzień . Wstałem o wiele za wcześnie. O godzinie 7:45 wjechaliśmy na Plac Bankowy w Warszawie. Okazało się, że na miejscu zbiórki byłem pierwszy. Z niecierpliwością czekałem na następnych kolonistów. Po chwili zaczęli się zjeżdżać. W pewnym momencie podszedł do mnie chłopiec, był mniej więcej mojego wzrostu, z rozczochraną, blond czupryną. Zapoznaliśmy się, miał na imię Michał. Zajęliśmy razem miejsce w autokarze. Podróż z Warszawy na miejsce trwała osiem godzin. W czasie przerw poznałem wychowawców oraz nowych kolegów i koleżanki. Jeden z chłopaków-Zenon był bardzo śmieszny, wszystkich zaczepiał. Na nogach miał gumowce, chociaż był upalny czerwcowy dzień. Kiedy autobus zatrzymał się na stacji benzynowej, wszyscy wpadliśmy jak opętani do sklepu. Zmieszaliśmy się z inną wycieczką. Wychowawcy bardzo się przestraszyli. Nie mogli nas odróżnić od pozostałych. Ustawiły się dwie długie kolejki, jedna do kasy a druga do toalety. Wróciliśmy do autokaru, pani sprawdziła listę i wszystko wróciło do porządku. Po dziesięciu minutach odjechaliśmy ze stacji. Do Gródka przyjechaliśmy o godzinie 17:30. Ośrodek był duży. Do pani kierowniczki podeszła recepcjonistka, rozmawiały chwilę, a później nasi wychowawcy wzięli klucze do pokojów i je nam rozdali. Ja, Michał i Jacek mieszkaliśmy w pokoju numer 9. Po korytarzach i pokojach biegała młodzież i dzieci, wszyscy chcieli zwiedzić ośrodek. Wychowawcy kazali nam się uspokoić i rozpakować bagaże. Później poszliśmy na kolację. Stołówka była duża, z trzema sektorami. Na szczęście ja z chłopakami siedzieliśmy za filarem i panie nie widziały czy wszystko zjadamy z talerzy. Po kolacji, kiedy już się ściemniło, poszliśmy spać. Leżałem w swoim łóżku i rozmyślałem. Nagle usłyszałem krzyk dochodzący od strony jeziora. -Jacek słyszysz! Co to?- Powiedziałem do swojego kolegi. -Nic nie słyszę, coś ci się wydaje. Śpij Adam. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć, wiedziałem, że coś jest nie tak. Wciąż do uszu moich dochodziły dziwne odgłosy, niby lament, wycie, czy jakiś skowyt. Nie wiedziałem, czy to moja wyobraźnia, czy rzeczywistość. Następnego dnia obudziłem się bardzo zmęczony, bolała mnie głowa, byłem niewyspany. Nie poprawiało mi nastroju nawet to, że dziś mieliśmy pływać na rowerach wodnych. Po śniadaniu wszyscy poszliśmy do bosmanki. Założyliśmy kapoki i wsiedliśmy do rowerów. Wypłynęliśmy na Jezioro Rożnowskie. Dzień był piękny i słoneczny. Jezioro miało cudowny, turkusowy kolor. Było cicho i spokojnie. Słychać było tylko śpiew ptaków i krzyki moich kolegów, którzy chlapali się wodą. W oddali ujrzałem malowniczą wyspę porośniętą niby kępą traw. Wyglądała cudnie. Kiedy podpłynęliśmy bliżej, okazało się, że jest to góra porośnięta mieszanym lasem. Ku mojemu przerażeniu z toni jeziora sterczały duże skały, na których jak mówił ratownik rozbijało się mnóstwo statków, łodzi i tratw. Opowiedział nam legendę o wyspie owianej złą sławą. Nazywana ona była Diablą Wyspą. Związana z tym jest legenda, według której diabeł dał tu schronienie zbójnikowi. Kiedy miejscowy ratownik opowiadał nam te historie, ciarki przechodziły mi po plecach, wciąż miałem w głowie nocne koszmary. Podpłynęliśmy do wyspy i ratownik pozwolił nam wejść na ląd. Rozdzieliliśmy się na grupy i powędrowaliśmy w głąb wyspy. Szedłem razem z chłopakami i moją wychowawczynią Asią. Dotarliśmy na szczyt, tam zobaczyliśmy ruiny zamku obwarowane fragmentami murów z ciosanych głazów i cegieł. Miejsce to było straszne, puste, mroczne i groźne. Brakowało nam odwagi, aby się tam zbliżyć. Jednak ciekawość zwyciężyła i przekroczyliśmy kamienne mury. W pewnym momencie moją uwagę przykuła mała figurka leżąca pod moimi stopami. Podniosłem ją. Była ciężka. Przypominała małą laleczkę ulepioną z gliny. Obracając figurkę w ręku, wyczułem niewielką wypukłość. Był to guzik. Przekręciłem go. Nagle poczułem, że liście zaczęły się pode mną osuwać. Raptownie spadłem w otwór ciemnej czeluści. Poczułem ból, upadłem na twarde podłoże. Znajdowałem się w ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu. Przede mną rozciągał się długi korytarz. Bałem się iść dalej, ale nie miałem innego wyboru. Nagle tunele rozdwoiły się, nie wiedziałem, który wybrać. Podświadomość mówiła mi „Prawy, wybierz prawy!”. Z lewego tunelu wydobywała się jasna poświata, dlatego poszedłem w lewo. Ten korytarz był inny, pełen niebieskiego światła. Panował w nim niewinny spokój, a jednocześnie było strasznie. W pewnej chwili usłyszałem brzęk żelaza. Zamarłem. Nie wiedziałem co robić. Zdobyłem się na odwagę i szedłem dalej. Jasność była coraz większa, a każdy szmer przyprawiał mnie o dreszcze. Niespodziewanie korytarz zakręcił w prawo. Nagle mym oczom ukazało się to, w co nigdy nie wierzyłem. Stałem jak wryty, nie mogłem się ruszyć. Zimny pot wystąpił mi na plecach. To przeżycie było bardzo dziwne. Czułem się tak, jakbym był zahipnotyzowany. Nie chciałem uciekać, lecz bałem się panicznie. Bladoniebieska postać, która miała na rękach żelazne kajdany przemówiła: -Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Teraz strach był większy. Chciałem uciec, ale nie mogłem. -Czego ode mnie chcesz? Zapytałem. -Pomocy. -Nie! To niemożliwe, ty nie istniejesz. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Znikaj! - Gdybym nie istniała, to nie mogłabym z tobą rozmawiać. Nie bój się, mam na imię Unina, potrzebuję pomocy. - W jaki sposób ja mogę ci pomóc? Przecież jestem tylko chłopcem i to w dodatku bardzo wystraszonym. -Trzeba wyjaśnić pewną zbrodnię, w którą zamieszany jest Kazar. -Możesz mi o tym opowiedzieć. -Nie, ale mogę ci pokazać. Cofnijmy się o 135 lat. Miałam wtedy 23lata. Nagle pomieszczenie zaczęło wirować coraz szybciej, aż w końcu wszystko zatrzymało się. Znalazłem się w jakimś domu. Była w nim kobieta o niezwykłej urodzie. Rozpoznałem w niej zjawę z lochów. W pewnej chwili usłyszałem głos płaczącego dziecka. W łóżeczku leżała mała dziewczynka. Wtem ktoś zapukał do drzwi. Szybko tam pobiegłem, zobaczyć kto to. Ku mojemu zdziwieniu zauważyłem, że nikt mnie nie widzi i nie słyszy. Kiedy kobieta otworzyła drzwi, zobaczyłem wysokiego mężczyznę, o czarnych włosach i zielonych oczach. Był ubrany w podarte łachmany, wyglądał na prostego biedaka. Domyśliłem się, że jest to Kazar. Wydarzenia ostatniej chwili były bardzo zaskakujące. Napastnik podbiegł do kobiety, wykręcił jej ręce. Kobieta próbowała się wyrywać, walczyła z całych sił. Chciałem coś zrobić, ale okazało się, że nikt mnie nie słyszy, ani nie widzi. Byłem bezsilny. Mężczyzna zaciągnął ją po schodach do lochu i przypiął łańcuchami do ściany. Dziecko w wózku płakało coraz bardziej. Kiedy wrócił na górę, wziął je na ręce i uspokajał. Obraz ponownie zawirował, znów przeniosłem się o kilka lat w czasie, tym razem do przodu. Ujrzałem kilkunastoletnią dziewczynkę, biegającą po komnatach, którą opiekował się, ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu Kazar. Świat znów zawirował i wróciłem do rzeczywistości. W oczach miałem łzy. Duch-kobieta powiedział do mnie. -Widzisz teraz co się stało. Ten człowiek to był zbój, który zabrał mój majątek i całe moje życie. Nigdy by się to nie zdarzyło, gdyby nie pakt, który zawarł on z mocami nieczystymi. Wszystko da się jeszcze naprawić. Czekałam 135 lat, aż ktoś się tutaj zjawi i pojawiłeś się ty. -Co ja mogę zrobić? Jak mogę ci pomóc? -Możesz powstrzymać tego człowieka. -Przecież to niemożliwe w jaki sposób? -Musimy powstrzymać Kazara przed zawarciem paktu z siłami nieczystymi. Przedmiot, który podniosłeś, z to talizman zła , trzeba go zniszczyć, ale w tamtej epoce. Cofnę cię do przeszłości, a ty musisz go odnaleźć i unicestwić. -W jaki sposób? -Trzeba go spalić, popioły wsypać do jeziora, a przycisk wyjąć i roztłuc. -Dużo to zajmie czasu? Ja się śpieszę. -W teraźniejszości nie potrwa to nawet sekundy. - Gdzie mam szukać talizmanu? -Powinien być w Jaskini w Bartkowej. -Do dzieła! Świat zawirował i pojawiłem się w zamku na Diablej Wyspie. Szybko wyszedłem z twierdzy. Było ciemno i deszczowo. Pobiegłem do łódki, która była przywiązanej do brzegu. Odwiązałem ją, wsiadłem i zacząłem wiosłować. Po chwili zbliżyłem się do Bartkowej. Wysiadłem z łodzi, wszedłem do lasu i zacząłem się rozglądać. W oddali dostrzegłem jaskinię. Pędem pobiegłem w tamtą stronę. Przed wejściem do groty zatrzymałem się. W jaskini ciemność panowała okrutna, ale po chwili oczy przyzwyczaiły się do mroku. Szedłem do przodu, figurki nigdzie nie było widać. Choć było tam strasznie i mrocznie, wcale nie odczuwałem lęku. Nagle pod nogami zobaczyłem znaną mi figurkę. Już ją chciałem złapać, gdy wyskoczył do mnie potwór. Nie zważałem na niebezpieczeństwo, chwyciłem zdobycz i wybiegłem. Usłyszałem za sobą dziwaczny krzyk. Wróciłem do zamku i unicestwiłem figurkę. Powróciłem do rzeczywistości znanym sposobem. Znów znalazłem się w podziemnych korytarzach. Panował tam spokój. Zauważyłem, że duch zniknął. Na ścianie zobaczyłem wyryty napis „ Dziękuję za nowe życie dla mnie i mojej córeczki”. Ucieszyłem się, nie mogłem uwierzyć, że było to możliwe. Pomogłem w tak ważnej sprawie, uratowałem czyjeś życie. Na końcu korytarza znalazłem schody, prowadzące na powierzchnię. Usłyszałem głosy chłopaków i pani Asi, która próbowała przekrzyczeć kolonistów i wołała: -Zbiórka!!! Odpływamy! Szybko pobiegłem do kolegów. Oni nawet nie zauważyli mojego zniknięcia. Tego dnia wieczorem wyspa wyglądała niezwykle pięknie w blasku księżyca. W nocy spałem spokojnie, nie słyszałem żadnych odgłosów. Chciałem opowiedzieć kolegom moją przygodę, ale wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy. Kolonia minęła mi bardzo szybko i wesoło. W przyszłym roku też tam pojadę. Może znów będę komuś potrzebny. Adam Kwaśnik - PSP Głowaczów - wyróżnienie - proza