Deklaracja dostępności
Joanna Irmina Kacik - kategoria poezja - dorośli - II miejsce


„Szklanka” nie wylejemy tych uczuć obiecujemy sobie a w dłoniach szklanka pełna słów gdy wyobrażamy sobie wiecznie rozwiązane supły na znak wielkich wolności nasza stabilność jak ślepiec na cienkiej linie przecenia swoje możliwości jak domki z kart budujemy wieżyczki z piór gubionych przez anioły czekające pod oknami na nasze rozmowy lecz zamiast mówić zapominamy oddychać pod dachami bezdusznych domów które nam mokną nie od deszczu więc gdy znów zechcesz oprzeć czoło o zamknięte okna uwierz w te słowa nim pęknie szkło „Powroty” “The world is full of great pain, and great joy, my friend. The first keeps you on the path of growth, the latter makes the journey tolerable.” [Robert Anthony Salvatore] po tysiącach i kolejnej nocy zawiodły nas pomyślne wiatry wszystkie przyjazne porty i łodzie minęły gdzieś z dala a zapomnieliśmy już jak to jest podróżować z wichrami więc w oczach mamy słońca spadające z nieboskłonów w rozkojarzonych pocztówkach uśmiechy od krewnych a pod rękę prowadzi nas tylko kulawe poszukiwanie sensu w załamaniach chodników znajdujemy koniczyny z czwartym listkiem przyszytym jak zwykle na siłę ktoś je porzucił a my idioci wciąż zbieramy jak znaczki na karuzeli wierząc jeszcze w niebieskość i obroty oglądamy w kalejdoskopie miłość i nieczułość dwie twarze: miłość- demona nieczułość-anioła dawno uciekł nam wszechświat a jutro skończy się wiara bo pozwoliliśmy źrenicom zapatrzyć się w czaszkę w theatrum mundi nieświadome marionetki kuglarza „Lunatycy” cichymi nocami jak mordercy sumień przynosimy sobie słodkie bezkoszmary lecz pełnią odczepieni od łańcuchów łóżek pozostawimy w wygładzonej pościeli podłości i lęki codziennej nieludzkości po krańce rzęs rozświetleni w potwornych reflektorach miasta otworzymy oczy aż do bólu na dnie źrenic wypalając z dawna posmutniałą melancholię na ulicach opustoszałych skropimy sobie deszczem usta oblepione potokami brudnej prawdy by były czyste choć dla pocałunków bo na więcej zabraknie deszczu a gdy zacznie świtać wróćmy po cichu do łóżek by rano z lekkim sercem jakby nocy nie było ukamienować ciężkimi żalami tamte słabości ukradkiem obandażujemy stopy okaleczone nocnymi ścieżkami po szkle