Deklaracja dostępności
Anna Piliszewska - kategoria proza - dorośli - I miejsce


BLASZANY DACH Pada już od trzech dni. To zacina , to siąpi. Dudni w blaszany dach naszego baraku, chroboce po oknach. - Lawinia, patrz jak na szybie ścigają się krople. Pierwsza goni tysięczną , setna drugą, czwartą… - mówię.- One są niczym łzy. Cały ocean łez… Lawinia uważnie patrzy. Łokcie wsparła o blat , szeroko otwarła oczy. Naraz jej jasne tęczówki ciemnieją. Z piwnych stają się granatowo szare. Marszczy brwi i powiada - E tam… To są przecież serca Przezroczystych Duszków Deszczowych Chmur! Przyjrzyj się, mamo… Lecą, nagle roztrzaskują się o dach i o szyby. Potem sobie ciekną… Lawinia ma fantazję! Tak bardzo lubię, kiedy nie musi być w szkole. Siedzi i wciąż wymyśla rozmaite historie – androny, albo wertuje książki. A czytać jest co! Ludzie wciąż wyrzucają coś na wysypisko. Ale dziś tam nie pójdę, więc posiedzimy razem. Posłuchamy wieczorem, co nadaje Trójka. Zaparzę herbatę… Wiadomo! Pogoda pod psem. A potem kulawa Goga przyniesie nam z klasztoru zupę i chleb. Może jeszcze drożdżówki? Lubią ją w Kuchni Brata Alberta, to i rzucają czasem jakieś lepsze kąski… A jeżeli zdążę, przepiorę te ciuchy z Opieki…Prawdziwa lichota ! Mówią, że jaśnie charytatywne babsztyle co lepsze szmacka zgarniają dla siebie - ażeby je szlag! * * * Znowu nadają, że wichry i burze… Tak… Telewizor to zupełnie niezły wynalazek! Dobrze, że Hulajnoga wyjął go z kontenera przy nowych blokach. Czegóż to poczciwi ludzie nie wyrzucą?… Przy tej okazji nie sposób nie myśleć serdecznie o leciwym Drucie. Będzie prawie dwa lata i ze dwa kwartały, jak nas cholernik podłączył na lewo do słupa. A schlany był jak bela. Wołałam : - Hola, Drut! Ty uważaj , bo cię ten prąd trzaśnie!!! Skubaniec tylko wąsa podkręcił, smarknął przez palce i jak nie wrzaśnie: - Stul pysk cholero! Chcesz , zlezę… Ino, że bez tych prądów, to ci jasne pindy z Opieki Lawinię w try miga wezną… No i stuliłam. W obliczu takich argumentów czyż można inaczej? Chociaż, przyznaję , konkretnie mnie telepało ze strachu. A Drut wpierw splunął , potem zatarł ręce i… ponownie splunął. - Hycaj mała do swej chałupy i cosik tam załącz… Lecę, drżę , a ręce to… jakby nie moje! Załączyłam czajnik . Elektryczny. Z tych całych nerwów nie nalałam wody. - Mamuś , coś dziwnie syczy?! Słyszysz?! – woła Lawinia A ja … zamiast , głupia, ten czajnik wyłączyć, poskoczyłam i wrzeszczę - Jezus! Jezus!!! Naraz się puknęłam w głowę i łaps! go za ucho. Cholera! Dobrze był już nagrzany, lecz grzałka nie padła. - Lawinia!- wołam – Córeczko, prąd mamy!!! O mój dobry Boże! - Nu, czego tak ryczy… - słyszę. Odwracam się i widzę pijanego Druta, jak się trzyma futryny. Łzy mi same się wcisnęły do oczu… Dobry, kochany Drut… * * * Zgłupiała ta pogoda, czy co? Leje - szaleje normalnie! Wredny deszcz, wściekły wiatr… - Mamusiu, wybudujmy arkę. –wymyśla Lawinia. -Wiesz, tak na wypadek powodzi… Zabierzemy Gogę i kundelka Gogi. I, żeby było do pary, białą suczkę Druta… - Hę ? - No… taki stateczek maleńki. Bo na słonie czy hipopotamy to brakłoby drewna… - Córko – fantastko! – mityguję – Znowu coś kombinujesz, mój tęczowy kwiatku…. - Oj, mamo! W Biblii wszystko spisano wyraźnie. Nasamprzód była arka , potem wielki potop… - Ej, Lawinio ! Nie będzie żadnego potopu… - mruczę, obierając marchewkę . – Lepiej podaj mi garnek. Ten biały z uszami, na rosół… - Ale jak zjemy rosół, zbudujemy arkę? Z Lawinią tak zawsze! I co mogę zrobić? Naraz , wbrew rozsądkowi, myślę o tej arce. Oczyma duszy widzę ją na wodzie – łagodnie pruje fale i …znika we mgle … * * * - Perony w deszczu są srebrne i sine! – stwierdziła Lawinia. Teraz stoję jak kołek i zerkam na tory. Na te deszczowe perony… Ścisło nas. Nie było rady – przyszłyśmy na stację. Zresztą czy można wiecznie siedzieć w domu?! A śmietniki pełniutkie jak sen czy marzenie! Kto by tam je prześwietlał w parszywą pogodę? Mamy zatem tych puszek chyba … prawie dwieście!!! Tak! Urządzimy ucztę! Kupimy mielone, ser, mleko, jajka… I starczy na proszek! I na małego loda… O!, teraz jedzie pociąg…Oślizgły i mokry przemyka w tych strugach... Lawinia lubi deszcz! Zadziera głowę, potem patrzy się w chmury, które kapią , kapią… A ja patrzę na nią. - Mamuś, wracajmy koło domu pana Dziwaka…- mówi , więc wracamy na ziemię. Czemu ona chce wracać koło tego Dziwaka? Nikt , kto ma dobrze w głowie tamtędy nie chodzi. A dlaczego? Cóż …bo się utarło… Lecz… tak naprawdę, to cała historia! Otóż, jak tylko Dziwak się wprowadził i wystawił śmietniki, przygnało tam Druta. Ten otworzył klapy , potem sobie grzebał – wiadomo! A ten Dziwak – idiota zawezwał radiowóz! Przyjechali niebiescy i zgarnęli Druta do takiego ośrodka… Musiał się wykąpać ! Jasne, że pod przymusem – ale była draka! Odtąd nikt tam nie chodził, dopiero ta Goga… Obłowiła się nieźle. Ale - kto wie?- może tamtego dnia Dziwaka po prostu nie było w domu… Lawinia obserwuje mą nietęgą minę. Naraz rzuca - Dziś środa ! - I co z tego? – mruczę, choć nietrudno się domyślić , do czego zmierza. Ja jednak gram na zwłokę… - Jak to! Przecież jeżdżą śmieciarze, więc wystawił kosze! - Mamy już tyle puszek! - oponuję. - Ale Goga znalazła tam kawałki miedzi… - To było miesiąc temu…- mięknę. Nie wiem czemu, ale Lawinia umie na mnie wpływać. Już skapitulowałam, ale jeszcze chwilę się podroczę. Może jednak znajdziemy tam parę butelek, a gdyby coś z miedzi…? Może jednak się uda ?! * * * I się udało. Jednakowoż ryzyko było całkiem niepotrzebne! Nasz łup – jedynie pięć butelek z piwa. Każda butelka – trzydzieści pięć groszy. Uznałam, że weźmie je sobie Lawinia. W końcu to jej eskapada, jej gówniany pomysł… Ale teraz nie boję się przechodzić koło tego domu… A od historii z Drutem panicznie się bałam. No, a Lawinia kupiła batona. Obie nie wiedziałyśmy, że była promocja . Kazali jej losować. Sięgnęła do pudła . Wyjęła paseczek z szarego kartonu. I… wygrała ruletkę. Taką plastikową… A teraz przy stole ciupie w tę hm… ruletkę. Jakieś cztery godziny o niczym nie paple! Szlag by to! Doprawdy drażni mnie ten niecodzienny spokój! * * * Spikerka miała sweterek z kretonu w bardzo drobną pepitkę. Gdy zapowiedziała deszcz i huragany Hulajnoga wykrzyknął - Możesz mi nadmuchać! Wystawił na stół nogi w cholewiakach i jak nie rzuci wiąchę jedną, drugą ! Hulajnoga tak zawsze, kiedy przeholuje z jabolem. Godze to nie przeszkadza, czasem nawet śmieszy. Ale dla nas to sygnał, że trzeba wyrywać. Ryczę więc - Lawinia, perło, zbierajże prędko ten książkowy stragan, bo pogoda się psuje! Lawinia skrupulatnie chowa swój nabytek, puszczając Hulajnodze fajne, perskie oko. No, w końcu jest za co, bo przecież mógł pchnąć to wszystko na makulaturę, jednak stary piernik ma dziwaczną słabość do mej gwiazdki - córki. A zresztą nie on jeden. Lawinia ma dar zjednywania sobie ludzi… - Jak chcecie, to nocujcie dzisiaj w mojej oficynie, bo ja zostanę tutaj…- mówi nagle Goga. Jest już deczko wstawiona. A właściwie, to… całkiem konkretnie! Mruży oczy i ciągle piskliwie chichoce. - Co ty, Goga? Odbiło ci?!- obruszam się, choć już nieraz spałyśmy w jej oficynie. Przez ten cholerny dach, bo lubi skurczybyk czasami przeciekać… Ale nie dalej, jak wczoraj Drut znów uszczelnił go smołą. -Hi! Hi… – Goga krztusi się śmiechem. Kołysze się w przód i w tył, rytmicznie uderzając dłońmi po udach. – Ale jakbyś zmieniła zdanie, to wiesz…Hiii !Gwoździk i …trach! I otwarta kłódka!!! Trzymam Lawinię za rękę. Na szczęście nie leje… Tyle, że wieje wiatr. Gwałtownie uderza w plecy korbaczem podmuchów. Jestem zła, że poniosło nas do Hulajnogi po te głupie książki. Teraz będziemy dygać przez miasto w wichurze. - Patrz, mamo! Urwało furtkę od tamtego płotu… Rzeczywiście. Patrzę, że leci ulicą ta furtka… I nagle jak nas nie zakręci , jak nas nie obróci! Włosy stanęły mi dęba. I wtedy mnie piknęło. Jakieś złe przeczucie. - Lawinia, w nogi do Gogi! - rzucam. Pędzimy . A wiatr napiera na nas . Kłęby śmieci i kurzu wirują w powietrzu. Czuję piasek w płucach… Jakoś dobrnęłyśmy. - Hura!– piszczy moja Lawinia. Grzebię w kieszeni. Trzęsącymi palcami namacałam gwoździe… Uff… Teraz- jak Goga mówiła- gwoździk i … trach! * * * - Rety, wstawaj! No, wstawaj!!! – słyszę. – Wstawaj, kurwa! - Co jest?! –skoczyłam z łóżka. –Drut, oszalałeś?! Stul się, pawianie, bo mi Lawinię zbudzisz!! - Co jest? Co jest?! A to jest, że wam dach porwało!!! - Słucham…? - I zawlokło na ogród durnego Dziwaka!!! Rozglądam się, przecierając posklejane oczy. Drut się słania. Ale w drzwiach stoi w miarę trzeźwa Goga i minę ma nietęgą. A za nią widzę profil Hulajnogi. - Coś widzi mi się, kochana, że już macie po dachu! - Teren Dziwaka to istna forteca… - To koszmarny sen… Tylko sen… I zaraz na pewno się zbudzę .- szeptałam jak w gorączce. Powoli docierała do mnie przeraźliwa prawda . Poczułam w piersiach zimne macki strachu. Struga lepkiego potu sunęła po plecach… Naraz zbudził się bunt. - O jasna cholera!!! Nie dam mojego dachu! Pójdę dziś do Dziwaka! Nawet teraz rano!!! - A mówiłaś mamusiu, że nie chcesz tam chodzić… Czy coś się stało ? I dlaczego tak okropnie krzyczysz? * * * Dach już na swoim miejscu!!! Jezus, jaka ulga! Staję na uszach. Wycieram, do sucha co mogę. Dywan wisi na płocie. Lawinia u Gogi. Jeszcze serce mi wali, jak sobie przypomnę… Wzięłam wózek i poszłam po dach już o siódmej, tak zdesperowana, że zapomniałam założyć kalosze. Stanęłam przed tą twierdzą w przemokłych pantoflach i dzwonię! I dzwonię…Dzwonię ! Chyba co najmniej kwadrans. Nic. A taka tam cisza, jak w egipskim grobowcu. Wkurzyłam się, bo klarnet rzeczywiście nie myślał otworzyć, więc jak nie ryknę - Panie! To jest zabór mienia!!! Otwieraj pan! Bo przez pana będę bez dachu! A ta blacha jest moja!!! Ta blacha jest moja!!! Oczom nie uwierzyłam. Wyskoczył o razu. W jedwabnym szlafroku i butach o wielgachnych, niczym precle zakręconych noskach. I jakby nigdy nic - Dzień dobry… Czymże mogę usłużyć? A ja na to_ - No, jak to?! Proszę dach mi zwrócić! - Hę…? Dach?... - To znaczy… tamten kawał blachy…- prostuję już nieco łagodniej. A on tak się popatrzył… ! - Bo widzi pan, mieszkamy z córką w socjalnym baraku. O , tam… na Jesionowej, za tamtym zakrętem… - wyjaśniam, pokazując palcem dla większej jasności. A on się znów popatrzył i pokiwał głową. I wtenczas coś mnie opętało. Wybuchło w duszy. Łzy same mi pociekły. - Bo nieszczęścia za nami, jak ten smród za wojskiem !- jęknęłam – Nie dość, że ciężko, że ta wredna plucha… I małpica z Opieki wciąż mnie o pracę pyta… A w nocy zerwało nam dach…Dobrze, że go pan odda… No, bo jakże bez dachu…? Wnet się opamiętałam. - To jak ? Mogę już go zabrać? - Naturalnie… - powiedział i puścił mnie przodem. Wyglądał , jakby był … zdezorientowany, czy też zamyślony albo coś w ten deseń. - Proszę tutaj przytrzymać. Ja pani pomogę… razem będzie łatwiej założyć tę blachę na wózek. Pomógł. Podziękowałam, a on zamknął bramkę. Odetchnęłam z ulgą. Lecz naraz słyszę go za plecami! - Jeżeli… pani szuka pracy, to mógłbym… zatrudnić… Bo w ogrodzie za domem mam potężną szklarnię… Zatkało mnie normalnie. - Pan nic nie rozumie…Ta Opieka wymaga… ja muszę mieć papier… Inaczej mi Lawinię wezmą do ośrodka… - Papier, ubezpieczenie, wszelkie takie sprawy…Firma zowie się EDEN CZYLI POMIDORY… - Dobry Jezu Chryste! * * * Powiedział nam, że bardzo jest zadowolony. Piąty tydzień mieszkamy w tzw. ,,ogrodniczym” domku, obok jego szklarni. W takiej … fajnej służbówce. Jest tam światło i woda i gaz … On ponosi opłaty za prąd i za wodę- mówi, że to firmowe- a ja tylko za gaz… No i wreszcie co miesiąc prawdziwa wypłata! Jeszcze dodam, iż była ta pinda z Opieki – ze trzy razy drapała się w skórę na piegowatym karku, zanim naraz… zaczęła nas chwalić! Że normalne warunki, że ład… Ja tam wrednej cholerze nie wierze, lecz … A Lawinia zaczęła malować. Bo nasz Dziwak przywiózł jej całą przyczepę jakichś płócien i farb. Więc maluje. I dniami całymi nie paple. Ale jakoś przywykam… Pomidory dojrzały i jutro jest zbiórka. Sama nie wiem, czy boję się zasnąć, bo znów wieje wiatr…