Deklaracja dostępności
Arkadiusz Moneta - kategoria proza - dorośli - III miejsce


„Chłopcy są lepsi od dziewcząt” Czasami Aku – Aku, mój opiekuńczy duch, ma dość dziwne poglądy. Zawsze dzieli się ze mną nimi wtedy, kiedy ja nie mam najmniejszej na to ochoty. Kiedyś obserwowałem w nocy pełnię Księżyca i zastanawiałem się, czy wygląda on tak samo z tej drugiej, niewidocznej dla Ziemian strony. W pewnym momencie podczas mego bezowocnego myślenia nawiedził mnie Aku i stwierdził: - Oho, widzę, że słuchasz Pink Floyd. Dobrze, bardzo dobrze, oni mają naprawdę świetną muzykę! Popatrzyłem na niego jak na idiotę i rzekłem: - Nie słucham żadnej muzyki, tylko kontempluję. Tobie już zupełnie Aku palma odbija, a chyba jako duch powienienś się tej palmy wystrzegać. On wówczas schował ręce za siebie i powiedział: - Zobacz, brachu, czy Księżyc nadal jest na niebie. Wyjrzałem ze śmiechem przez okno, ale zamurowało mnie. Przecierałem oczy ze zdumienia, patrzyłem w to miejsce, w którym przed chwilą świecił olbrzymi Księżyc, ale jego najzwyczajniej w świecie tam nie było! Zwróciłem się do Aku, a on trzymał w rękach, niczym wielką jasną piłkę, model Księżyca. - Popatrz, stary – zaczął – zapamiętaj sobie dokładnie pewną rzecz. - Jaką znowu rzecz? – spytałem. - Widzicie z ziemi ciągle tylko jedną stronę księżyca, i wydaję Wam się, że jest ona jasna, natomiast ta druga ciemna. Otóż nic bardziej błędnego. Istotnie, po jego słowach model stał się w całości czarną kulą, którą Aku natychmiast wykopał przez okno. Wyjrzałem momentalnie za nią, ale nigdzie jej na podwórzu nie znalazłem. - Widzisz, głąbie, teoretycznie posiadasz wzrok, ale jednak nic nie widzisz. – rzekł Aku ze śmiechem. – Jesteś młody i wydaję się, że twój mózg pracuje na dużych obrotach, tymczasem nie umiesz myśleć. Ani Ty, ani Twoi bracia i siostry nie umiecie dobrze myśleć, ani też widzieć. Patrzycie takimi oczyma, które nie chcą rejestrować pewnych rzeczy. Aku – Aku przeszedł się przez chwilę po pokoju, po czym dalej kontynuował: - A gdybyś tylko zechciał, to zobaczyłbyś gdzie jest i jaki jest w rzeczywistości Księżyc. Wszyscy odbylibyście lot na niego i od razu stałby się jasny z każdej strony. - Ja jestem przecież bardzo młody, ja się tej mądrości i sposobu właściwego patrzenia będę uczył jeszczce długo – zawołałem wkurzony. Aku - Aku, byt z innego świata, zasmucił się i stwierdził: - Szkoda tylko, że okrucieństwa uczycie się bardzo szybko. I to zarówno chłopcy, jak i dziewczyny. Jak i dziewczyny... Nie zrozumiałem, o czym on bredzi dopóki nie przedstawił mi pewnej opowieści: Mianowicie, pani Zofia, „niezależna” kobieta w średnim wieku i z charakterystycznymi, poszarpanymi włosami, grzebała w kuble na śmieci. Czyniła tak często, próbowała bowiem jakoś rozweselać swoją marną egzystencję, a innych możliwości na własnoręczne, legalne zdobycie potrzebnych do życia produktów raczej nie miała. Oprócz schroniska dla bezdomnych, które ją jako tako wspierało, zdana była na samą siebie. „Bo bez stałego miejsca zameldowania trudno o stałą pracę” – zwykła powtarzać pod nosem, gdy któryś z podwórkowych smarkaczy wołał za nią: „Zocha, no i czego się tak lenisz?” Nazywała się Zofia Górna, jednak w kręgu młodych ludzi z różnych części miasta znana była jako „Zośka śmietnikowa”. To przezwisko przylgnęło do niej niczym żelazny pancerz już wiele lat temu i zawsze było używane przez większość małolatów, w celu, ma się rozumieć, pozdrowienia. Gdy pani Zofia przychodziła ponurkować wśród śmierdzących odpadów śmietnika, zdarzało się, że wokół niej gromadziła się młodzież. Zarówno chłopcy, jak i dziewczyny (co trzeba przyznać, częściej jednak płeć brzydsza) dokazywały Zośce i szczerze wyśmiewały ją. Ona jednak nigdy na to nie zważała, nie odpowiadała na żadne zaczepki, spokojnie szukała sobie w śmietniku. Czasami cicho biadoliła pod nosem, jaka to jest dzisiejsza młodzież, jaka niegrzeczna i ordynarna. Tymczasem ta młodzież obrzucała panią Zofię wulgarnymi epitetami, czasami dochodziło nawet i do rękoczynów, zwłaszcza wtedy, gdy Zośka przyszła „pracować” wieczorem, wśród ogólnych ciemności. Młodzi ludzie popychali ją i podstawiali nogi, rzucali w nią ogryzkami z jabłek. Te zabawy skrupulatnie rejestrowali za pomocą swych telefonów komórkowych, w postaci nagranych filmików, czy wykonanych zdjęć. Zofia musiała szybko przestać grać w „przedstawieniu” i oczywiście ulatniać się z takiego miejsca kaźni, gdyż mogło się ono niezbyt dobrze dla niej skończyć. Po każdej takiej sytuacji żaliła się potwornie pod swym zakurzonym nosem: „Ach, co się z nimi stało, przecież byli kiedyś tacy grzeczni...” Pani Zofia zwykła często rozmyślać o młodzieży, jej problemach i ogólnym światopoglądzie. Własnych dzieci nigdy się nie doczekała, toteż czasami marzyło jej się, że jest drugą matką wszystkich młodych istot. Nieraz sądziła, że mogłaby przygotować je do samodzielnego, prawego życia. „Ale skoro sama nie potrafiłam się do własnego życia przystosować, to gdzieżbym mogła uchodzić za nauczycielkę egzystencji” – taka myśl choć na pierwszy rzut oka prawdziwa, nachodziła ją wówczas często. Zofia Górna może i nie uwielbiała dzieci zbytnio za to, że jej okrutnie dokuczały, ale próbowała usprawiedliwić je tym, że widok takiej osoby jak ona, śmierdzącej i w podartych łachmanach, na dodatek „pływającej” w śmietniku, przeraża, wręcz demoralizuje młodych ludzi. Stąd te prześladowania – dzieci najzwyczajniej w świecie się jej bały, tak przynajmniej sądziła. Zośka śmietnikowa odwiedzała głównie osiedle Kubusia Puchatka. Znajdował się tam wyjątkowo duży kontener, w którym zawsze można było znaleźć coś przydatnego. I gdy pewnego razu, gdzieś pod koniec dnia w późnym listopadzie, nurkowała w tym stylowym „markecie” w którejś chwili zaczęła znowu myśleć o młodych ludziach. Pośród tych śmieci „uderzył” ją niezwykły problem, mianowicie zastanawiała się, która to z płci, męska czy żeńska, ma w sobie więcej nienawiści w stosunku do innych ludzi, zwłaszcza do tych słabszych, czy potrzebujących. Myslała nad tym dość długo, po czym szczęśliwa, że nikt jej nie zaczepił, ruszyła szybko w stronę miejscowych działek, na których czasami nocowała. W końcu, w czasie dość pośpiesznego truchtu stwierdziła, iż to właśnie chłopcy są gorsi. „Tak, dziewczęta mają w sobie zdecydowanie więcej wrażliwości, są takie delikatne...” – wywnioskowała. Tymczasem zapadła już ciemna noc, jak wiadomo szybko nadchodząca w późnym listopadzie. Pani Zofia już dosłownie biegła, trzymając w rękach swe tobołki, które jak wiadomo, są prawdziwym skarbem dla każdego bezdomnego. Owe działki znajdowały się na skraju miasta, na teranach tzw. błonii, leżących wzdłuż torów kolejowych. Pani Zofia szybko pokonała odległość dzielącą ją od osiedla Puchatka i powoli zbliżała się do tego miejsca. A miejsce to było szczególnie „wyjątkowe”, ponieważ znajdował się tam obszerny wiadukt, pozwalający dostać się na błonie bez przechodzenia po torach i ześlizgiwania się ze zboczy. Wewnątrz wiaduktu znajdował się tunel, całkowicie nieoświetlony. Było to o tak później porze miejsce bardzo niebezpieczne. Samotne przejście przez niego, zwłaszcza wśród takich ciemności, wymagało nie lada odwagi. Nieraz dochodziło tutaj do napadów i pobić, raz nawet zdarzyło się okrutne morderstwo, gdy prawdopodobnie kilku sprawców zatłukło na śmierć młodego człowieka, który odważył się skorzystać z wiaduktu, by skrócić drogę do domu. Ze strony ulicy prowadziła do niego droga, otoczona zewsząd gęstymi krzakami, a po drugiej jego stronie, nieco w oddali, rozpościerał się właśnie krajobraz błonii i działek. Nietrudno się domyślić, że dzięki swym walorom wiadukt był niezwykle popularnym miejscem. Zofia była w zasadzie przyzwyczajona do niego, jak i do wielu innych niebezpiecznych, dlatego, czemu trudno się dziwić, miała dobry, a ściślej, wyostrzony słuch. I owszem, kobieta znajdując się na drodzę kilkanaście metrów przed samym tunelem, usłyszała jakieś śmiechy w jego wnętrzu. „O Boże, tam ktoś jest” – przemknęło jej przez myśl. Ogarnął ją wielki strach i natychmiast wskoczyła w pobliskie krzaki, kurcząc swe ciało jak najbardziej się dało. Starała się nawet nie oddychać. Po chwili z wnętrza strasznego wiaduktu wyszła grupa rozbawionych nastolatków. Wydzierali się i śmiali wniebogłosy, dzięki czemu Zośka stwierdziła z jeszcze większym przerażeniem, iż są to chłopcy. Jeszcze bardziej skurczyła się w swej kryjówce. Uznała, że jeśli ją znajdą to mogą nawet zabić i nie będzie już dla niej ratunku. „Te twarde pięści i buty” – pomyślała ze zgrozą. - „Oni mnie stłuką na śmierć”. Tymczasem jednak wesołe towarzystwo oddaliło się najwyraźniej w kierunku ulicy, gdyż jego wulgarne słowa i ciągły, ogłupiający rechot ucichły. Pani Zofia posiedziała jeszcze chwilę w swej kryjówce, i po tym czasie uznała, że nic już jej nie grozi. Ostrożnie wyszła z krzaków i pędem skierowała się w mroczny tunel, a biegła tak szybko, że prześcignęłaby zająca. Ale będąc w środku, wpadła wprost w następną grupę jakichś osób, których tym feralnym razem nie dosłyszała, gdyż akurat poruszali się w milczeniu. Zofia upadła na łopatki, na zabłoconą ziemię, a jej pakunki porozwalały się wokoło. - Jaki debil się wrócił? – zapytał wysoki głos z wnętrza wiaduktu. – Kto tam leży? Ktoś inny natychmiast poświecił swym telefonem w twarz nieruchomej ze strachu pani Zofii. - Ejże, przecież to nasza stara Zośka! – zawołał drugi głos. – Wiedziałam, że to jej smród! Kobieta błyskawicznie wstała na dwie nogi i próbowała przebić się przez gęsty dziewczęcy tłumek w tunelu, jednak ta z telefonem niezwłocznie podstawiła jej nogę. Zofia nie zdążyła uskoczyć i w konsekwencji znowu znalazła się w błocie. Wszystkie dziewczyny przyskoczyły do niej i w dzikim śmiechu zaczęły ją kopać. „Zośka” zasłaniała się jak mogła, broniła szczególnie głowy i brzucha, narażając przy tym oczywiście wychudzone kończyny. To swoista kaźń trwała dobrą chwile, a towarzyszyły jej głośne okrzyki w stylu: - Dla takiej śmierdzącej kukły nie ma miejsca wśród żywych! – oraz chociażby: - Za nurkowanie w śmieciach niech cię diabli wezmą! Wreszcie jednak któraś z dziewczyn dała znak, by zakończyć męki i rzekła: - Chodźmy, bo już pewnie na nas czekają. Pozostałe dziewczyny posłusznie zaczęły przywracać się do porządku po katowaniu, a ta zwróciła się do ofiary: - Zocha, zapamiętaj na zawsze, że masz się nie lenić! I na pożegnanie głośno odcharknęła i splunęła na leżącą kobietę. W ogromnie wesołym nastroju, pełna dumy, grupka dziewczyn wyszła ze strasznego tunelu, deptając i wykopując tobołki Zofii. Ona natomiast spędziła w swej pozycji jeszcze następną godzinę. Po tym czasie udało jej się wreszcie podnieść. Otarła zabłoconym rękawem zakrwawioną twarz i przez kilka pozostałych zębów wycedziła: - Chłopcy są lepsi od dziewcząt. Po czym kuśtykając, zniknęła w ciemności. * Gdy tylko grupka dziewczyn dołączyła do czekających na nią w dużym domu chłopaków, od razu rozpoczęły opowiadać im o swoim wyczynie: - Trafiłyśmy na Zośkę w tunelu! Skopałyśmy szmatę aż do nieprzytomności! Już się nie ruszała, już po niej, już po niej! – relacjonowały żywo ze śmiechem, podczas gdy kompani przytaknęli głowami i jeden z nich bardzo głośno zawołał: - Polewajcie, mamy za co pić! Świetna sprawa dziewczyny, zasłużyłyscie na wódkę i cygara, co też niezwłocznie wam dajemy. – po czym trochę ciszej dodał: - A później damy jeszcze więcej... Natomiast drugi męski głos odezwał się nieco smutno: - Szkoda, że my jej nie widzieliśmy. Wtedy to by dopiero pożałowała, że żyję... No ale nic, co się odwlecze, to nie uciecze. I w szampańskim nastroju dzisiejsza, tak nowoczesna i światle wychowana młodzież bawiła się do rana w pewnym domu na skraju miasta, mając do dyspozycji wiele jedzenia, no ale przede wszystkim głośną, dudniącą muzykę, alkohol, narkotyki oraz siebie samych. A biedna Zośka śmietnikowa leżała otulona jedynie cienkim i śmierdzącym pomyjami kocem, we wnętrzu starej i nieogrzewanej chatki działkowej, w zimną, listopadową noc, pozbawiona nawet jednej kromki chleba, na dodatek wciąż mrucząc uszkodzoną szczęką jedno zdanie: - Chłopcy są lepsi od dziewcząt...