Deklaracja dostępności
Wojciech Roszkowski - kategoria poezja - III miejsce
Babci Jakby cicha muzyka przędła smugi światła w pasemka srebrnych włosów i słała Ci arie, gdy przechodziłaś w półcień na końcu alejki, za ogrodową furtkę. I pierwsze igiełki deszczu kłuły fastrygą, tanecznym staccato, fiolet kwiatów lawendy. Drobne skrzydła ptaków cięły resztki powietrza, a zdziwione świerszcze zamilkły, w sen zapadły, chociaż to był czerwiec. Pokolenia Mówią, że ostatnie lato zamraża krew w żyłach, prostuje arterie, uwalnia krzyk niemych łabędzi. Późny sierpień suszy się w stogach, bociany opuszczają biele, w powietrzu drżą pajęcze nitki. Chcemy posłuchać ziemi, zanucić pieśń na odejście saren. Przemilczeć. Zostać w tym miejscu, dopóki nie wypłowieją barwy, młode pędy nie zmienią się w susz. Anna próbuje zatrzymać światło, które przelewa się w smagłe cienie, rodzi szepty. Zbieramy strzępki ściółki, mech. Musimy uszczelnić dom – zanim przyjdą inni, z pustych jeszcze brzuchów. Potem coś nas dotknie, nie zostawi śladów po krokach na ulicy. Trzeba będzie czekać, aż odetną tlen. Wyniosą na zewnątrz. Przełomy Człowiek jest trzciną na wietrze, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą. Blaise Pascal Można schodzić w dolinę. Przez krzaki porzeczki, kruszyny, w rój komarów i wilcze jagody, poznając po drodze smaki Olszowego Króla. Aż za granice lasu, jeżeli jest sposobność, w szuwary ponad głowę. Wtopić się w szelest niezliczonych łodyg i być tylko trzciną. Dalej są jeziorka, wydają się łąkami, dywanem z mchu i paproci. Pło zwykle zrywa się nagle, na kożuchu splątanych roślin nie zostaną znaki, znikną w luźnym mule. Choć czasem się udaje; teraz kolejne odnogi, uskoki, ciągle nowe wiry. Można przeczekać na którejś z wysepek pośród ramion rzeki. Usychać na piaszczystej łasze, obracając w popiół. Niekiedy siada Psyche i skrzydłami z papieru strąca powidoki. Patrzeć - wszystko jednak płynie.