Deklaracja dostępności
Edyta Wysocka - kategoria proza - I miejsce
JESZCZE O TAMTYM. MAŁE EPIZODY czyli: „człowiek taki jak ja człowiekowi takiemu jak ja” To było w październiku 1942. Oni tak się bawili – strzelać, nie strzelać? Strzelali, a ja straciłem lewe oko. Dobrze, że samo się zagoiło. Umysł całkiem trzeźwy - jeszcze tylko papierosa. Lina skręcona wcześniej, z prześciółki, szybko pętla i powolutku kołek. Uważać, żeby nie wydać ani cienia głosu. Wisieć dyskretnie – wystarczy dwuminutowo. Oni budzą się z wolna, przytomnieją długo, więc się już nie usłyszy. Psychiatra co prawda twierdzi, że człowiek normalny nigdy się nie targnie. W tym miejscu muszę się z panem psychiatrą nie zgodzić, bo będąc w pełni umysłu, wszystko to przerabiałem. Odcięli, w sumie dobrze, bo tamci, których nie ma, którzy z godnością, - co im z tego? Tylko, że zaraz po tym zdarzeniu zawiesili mi na plecach poddańczą tabliczkę, z napisem: hurra – jestem znowu tutaj! Kto potrafi zapamiętać każdą z miliona twarzy? Wędzony dym wgryzał się mdławo, jak wtedy, od przypieczonego zajączka. Pamiętam jego zapach na wypalanej łące dziadka. Tego zajączka, który nie zdążył. Był taki maleńki. Ja też byłem mały i płakałem. A teraz jestem tu. Razem. Stoimy blisko siebie, ciasno. Dorośli, więc jednakowi. Nie płaczemy. Jest łatwiej, bo śpiewamy cichutko naszą obozową pieśń: Stoi komin murowany, ale my go wykiwamy. I niektórym to się nawet udało. Mnie zresztą też. Umieranie to intymność - mawiał dziadek. Ale nie tutaj – dziadku, któryś jest w niebie. - Nie tutaj! Każdy człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo… Ten leżał nagi. Był biały, chuderlawy i niemęski. Wszy ze słoika kąsały mu jądra, potem tyfus. Wyszedł z tego po wojnie, a za odszkodowanie kupił Fiata. Cieszył się, szpanował, nawet woził dziewczyny. To była pierwsza w życiu lekcja anatomii małego chłopca. Wszyscy do łaźni, na golasa. Siedmiolatek i matka, która swoją mizerną nagość próbowała zakryć dłońmi. I tyle ciał gołych było wszędzie, obcych. Młodych, starych, i takich nieładnych. Zapachy, kształty, wszystko się mieszało, odkrywane za wcześnie, niedojrzale, fobistycznie… Co za ironia – głód uratował życie. Pięć godzin słupka za ręce i wytrzymał. Chucherkowaty był - same kości. Gdyby był gruby, to jęczałby, dostał kolbą w łeb i po nim. A tak? - Żyje do dziś! Śpi, apetyt ma dobry, przytył, wesoły, śmieje się – normalny z niego człowiek. Wciąż te zagadki po głowie. Czarny ptak – Irma G., piękna i bestia w jednym - jak to się teraz określa. Nimfomaniakalna Ilse K. – szeptano, że suka i dziwka albo, że chora u niej ideologia, najpewniej jedno i drugie. Te kobiety…, dlaczego one tak, skąd w nich to…? Włosy…Te włosy należało spalić, pogrzebać… Wielkie nożyce, fryzjernia, łaźnia. Czy to już? Nieee…, to tylko przydział - koszula, majtki, drelichy, chustki, trepy… Na bieliźnie poprzyklejane strupy, kał, insekty – po tamtych. Ale życie! A grali wtedy cudnie Eine kleine Nachtmusik… Bo muzyka poważna uszlachetnia. Tak! – wznosi duszę, jest astralna. Mozart, Bach, Beethoven, Wagner. Głośno i dużo Wagnera. Czysta klasyka i obozowy maestro von Fatz. Ach, ta jego orkiestra. Aż by zamknąć oczy i znaleźć się w samym środku filharmonii Gewandhausorchester. I wzlatywać. I przeżywać… Czasem przychodzą myśli złe…? Ten ojciec wyskoczył z synkiem ku wolności. Chłopiec się bał, bo upadali z wysoka, a wyglądali jak jakieś dwa małe, skulone zwierzątka albo jak zabawki wyrzucone oknem przez niegrzecznego malca. Tak wyglądali, gdy patrzyło się z daleka. Ludzie mówią, że psy mają szczęście, kiedy umierają po ludzku, dlatego każdy tutaj wiedział, że jak biją oni, to broń Boże nigdy nie upadać na ziemię, bo skopią jak psa, na śmierć. A przecież trzeba było jakoś żyć, jakoś sobie radzić. Nie odrzucił Bóg swego ludu, który uprzednio sobie upatrzył… Zaiste? Żydzi i ich zęby. Jeden miał białe i tak równiusieńkie jak klawiatura fortepianu Ernst Irmler, marki z samego Lipska. Wieczorem uzębiona czaszka na biurku Irmy G. Wytopiona, czysta, perłowa. Irma była estetką, uwielbiała bibeloty. Z gatunku osobliwych. A ten błyszczał niczym z kości słoniowej. Można by powiedzieć tak: Istnieją gadżety, które zdolne są docenić tylko, rzec by - przerafinowane kobiety. A Irma właśnie do takich należała. Najciekawsze jednak było, jak oni to cacko zrobili, że tak szybko, że w jeden dzień? A nawiasem – pewnie od nich nauczył się umiejętności „nasz” współczesny, znany i uznany artysta - Guntcher von Hagens - vel von Horror? Ach, te jego dzieła teraz pokazywane światu…?! Jedni nie mogą zapomnieć – inni nie chcą pamiętać. Niektórzy po tym wszystkim żyją w przekonaniu, że najwłaściwsze jest milczenie. Tamta ukrywała numer - duży tatuaż na przedramieniu. A jeszcze był u niej jakby tik lewego policzka. Śmieszny. Zawsze wtedy, gdy pytano ją o te sprawy. A gazety zwijała po sto razy, żeby ugnieść na twardo, żeby nie czytać co w nich. Bo co oni mogą teraz… I manierę do przechowywania skórek od chleba miała aż do samego końca. Umarła bodaj w zeszłym roku. A ludzie, jak to ludzie - ubolewali, że takie niebożątko, że tak cicho odchodziła, że tak nieśmiało - jak nieśmiało żyła… Jednak dla niej to chyba dobrze. Od czerwieni w oczach się mieni. A ta druga, co jej wnuczka jest teraz świeżo po macierzyńskim, wciąż żyje. Opowiada obsesyjnie, o dzieciach. Tych co oni wprost i na żywca. Nie żeby do pieca, bo szkoda było czasu. …Albo o krwistych plamach mówi bez końca. Po drobnych ciałkach, na murze. Były jak maleńkie stygmaty, dlatego łatwo zmywał je deszcz. …………………………………. Przeczytałem: Pięć lat karceru, Medaliony, Dymy nad Birkenau. Czy coś jeszcze? Tak! Koniecznie! Autorstwa Jana Zakrzewskiego – A my żyjemy dalej! Teraz jest styczeń 2010. Wychodzę chyłkiem. W miasto. Jest żywe: „W polu błękitnym pośrodku tarczy kamienna biała wieża o poszerzonej podstawie, o pięciu blankach, z wysokim trapezowym dachem z czerwonych dachówek. Na szczycie dachu dwie złote gałki rozmieszczone po obu jego stronach…”. To jego chlubna herbowa tarcza. I jest rzeka Soła, zamek, wieża, tunele, kaplica, kościoły, rynek, ratusz, kamienice, cmentarze, synagoga, osiedla, komunikacje, instytucje, placówki, ośrodki, szkoły, kluby… I Muzeum. Są ludzie i jest autentyzm, a 28 maja roku 2006 miasto odwiedził Papież, sam Benedykt XVI. Tempus edax rereum. To teraz nasz Oświęcim. Czy ziemia zdoła ukryć tamto? Mogiły kości… Poznaję ICH. – Są jakby nie dość umarli. Bo nad tą ziemią wciąż cisza brzmi inaczej, inaczej świeci słońce. 27 stycznia 2010. AUSCHWITZ – MEMENTO. 65 ROCZNICA WYZWOLENIA OBOZU.