Deklaracja dostępności
Jerzy Bauer - kategoria proza - wyróżnienie pozaregulaminowe
Z a c e n ę ż y c i a Płótno namiotu uchyliło się z lekka i w ciemnej plamie nocy ukazała się twarz sierżanta Misia. - Panie kapitanie! Przed chwilą wrócił Dragon. Czeka na rozkazy. – meldował. Znad polowego stolika, zarzuconego mapami, na które nikły blask naftowej lampy rzucał drgające cienie, podniosła się zmęczona twarz kapitana Żbika. - Wezwać! – rozkazał. Za chwilę schylony, jak gdyby z obawy przed niskim pułapem namiotu, wolno prostując się do służbowej postawy, strzelec Dragon meldował: - Do młyna dotarliśmy szczęśliwie. W powrotnej drodze, na skrzyżowaniu za mostem, natknęliśmy się na patrol niemiecki. Zaskoczyli nas znienacka. Od pierwszej serii z peemu zginął Wilk. Konie wystraszone strzałami – poniosły, na szczęście w kierunku lasu. – przerwał i zwiesił głowę milcząc. - I co dalej? - spokojny głos kapitana lekko ożywił Dragona. Nie podnosząc głowy mówił: - W szalonym pędzie wpadliśmy w pierwsze drzewa i tam dopiero opamiętałem się. Aby uniknąć rozbicia, w biegu wyskoczyłem, bez karabinu, którego na wozie już nie było. Prawdopodobnie jeszcze tam, na drodze, wypadł z wozu. – znów przerwał. Widać było, że słowa wypowiadane, z trudnością kojarzy w myślach. - Wróciłem na drogę licząc na parabellum, który pozostał przy trupie Wilka, lecz już po kilku krokach zostałem ostrzelany przez Niemców, którzy wszczęli pościg. To pozostało po tym spotkaniu. – wskazał na rozerwany rękaw bluzy, pod którym bielał skrwawiony bandaż. - Gdy wróciłem, z wozu odnalazłem tylko kupę drewna z pokiereszowanym trupem Wilka. Z koni nie zostało śladu. Wilka pochowałem na miejscu i sam wróciłem. Przez cały czas, gdy Dragon meldował, twarz kapitana trwała w spokojnym skupieniu, jedynie zmęczone oczy przeniosły się z postaci mówiącego na kopcącą lampę, by po chwili znów wrócić do niego. Gdy skończył, twarz drgnęła, wargi skrzywiły się lekkim grymasem. - Za śmierć Wilka trudno was obwiniać. –mówił wolno. – Rozumiem zaskoczenie, choć można było tego uniknąć, ale wrócić bez broni, której brak bardzo odczuwamy, to ... –nie dokończył i z nagła dorzucił: - Wiecie jakie kary przewiduje regulamin za takie przewinienie? – Dragon skinął głową, po czym jeszcze niżej ją zwiesił. Ramiona przy tym dziwnie drgnęły raz i drugi. - Jutro pomyślimy o was, a teraz odmaszerować! – Lecz Dragon nie ruszał, ramiona znów drgnęły dziwnie. Dłoń kapitana odchyliła zwieszoną głowę. Z patrzących szczerze siwych oczu toczyły się łzy. Dragon płakał. Nie wiadomo, z żalu po koledze czy utracie karabinu, a może z obawy przed karą? Złożone do wypowiedzi usta – ponownie się zwarły. Następny rozkaz i lekkie pchnięcie w kierunku wyjścia spowodowały, że ciężkim krokiem wyszedł przed namiot. Z mroku nocy wychyliła się postać sierżanta Misia. - Wszystko słyszałem Dragon, nie masz potrzeby martwić się za wcześnie. Nasz stary to rozumny człowiek, krzywdy tobie nie zrobi. A teraz idź się przespać. – głos sierżanta przenikał do świadomości Dragona, jak przez gęstą zasłonę. Machinalnie ruszył przed siebie, pomiędzy obstawione bronią sosny, przy których jaśniejszymi plamami odbijały się legowiska śpiących kolegów. Pododdział, po całodziennym marszu – spał. Jedyne głosy jakie przerywały ciszę, to trajkot radiostacji i ciężkie pochrapywania śpiących. Nikłe smużki światła spod namiotów dowódcy i „drucików”, przypominały, że są i tacy, którym noc schodzi na wytężonej pracy. * Jeszcze ostatni raport, podpis i ... wyciągnięta ręka kapitana zsunęła się bezwładnie ze stosu papierów. Głowa opadła na stolik. -Jutro z rana, koniecznie wysłać łącznika do Klepkowa, zwieźć amunicję i przygotować pole do zrzutu. – powtarzał w gasnącej świadomości – a potem ... potem ... i tu przeładowany umysł, jak spracowana maszyna, stanął. W takiej pozycji zastał go rano sierżant Miś. Zdenerwowany, bezceremo nialnie potrząsnął śpiącym. Ledwo otwierającemu oczy kapitanowi, zdyszanym głosem meldował: - Dragon w nocy zniknął panie kapitanie! Nikt go poza nami nie widział. Obawiam się, że po rozmowie z panem może popełnić jakieś głupstwo, a szkoda byłoby chłopca. - Na trzeźwej już twarzy kapitan pojawiło się zdziwienie. - Kapral Czyż, Szyszka i Bury wyruszą natychmiast do Wiliczek – rozkazał. – Zabiorą z sobą tylko krótką broń. Cel: zaopiekują się Dragonem. Rozumiecie co mam na myśli? – Potem, jakby sam do siebie, dodał: - Jeszcze jeden kłopot więcej. I jak tu z takim wojskiem ... – nie skończył. Sierżant zasalutował, wybiegł, a za kilka chwil, przy wcześnie jaśniejącym brzasku, mijał ostatnie posterunki M.P. trzyosobowy patrol, kierując się w stronę wskazanej wsi. * Wieś trwała pogrążona w głębokim śnie. Tylko czasem, gdzieś na dalekiej kolonii, zrywało się szczekanie, które psy we wsi podchwytywały zanosząc się jazgotliwym graniem. Tylko na chwilę, po czym znów zapadała cisza. Spośród topoli okalających kościółek wiejski, jak jęk pokutującej duszy, spływało czasem płaczliwe wołanie puszczyka. Trzepot skrzydeł, cichy pisk i znów – spokój. W taką noc, zdawałoby się, nikt poza nimi nie mógłby przerywać snu sobie i innym. Lecz tak tylko mogło się wydawać. Po którymś z kolei psim ujadaniu, przez drogę do szkoły przemknął skradający się cień. Pies, w zabudowaniach obok, szczeknął radośnie i przypadł do przeskakującej płot postaci merdając wesoło ogonem. Ciche stukanie, w umowny sposób, do okna wychodzącego na sad, ciche kroki w pokoju, skrzypnięcie otwieranego okna, w którego wnęce zamajaczyła zaspana twarz młodego mężczyzny i zduszone: „Kto tam?” - Nie poznałeś? – z mroku wychyliła się postać Dragona. Jednym wprawnym ruchem przesadził parapet i znalazł się w pokoju. - Nie pal światła! Ja na krótko – do ciebie. - Coś pilnego? - I tak, i nie. Dla mnie chyba pilne. Słuchaj! Potrzebuję jeszcze dziś mieć broń, karabin, rozumiesz? I to koniecznie dziś. – mówił szybko zdyszanym głosem. Nie zwracając uwagi na zdziwionego Wojaka, ciągnął dalej: - Dyżurny ruchu na przystanku w Wietrznie, ten Niemiec, ma karabin? – mów! - Karabin to on ma, ale skąd u ciebie taka myśl i dlaczego teraz, o tej porze? – w głosie Wojaka brzmiało zdziwienie. - Pójdziemy razem, po drodze się dowiesz. Ubieraj się! rozkazał. Wojak jeszcze bardziej zdziwiony – czekał. - To rozkaz dowódcy? – spytał nagle. - No ... nie, ale jako dobry kolega chyba pójdziesz ze mną, my przecież już tyle razy razem ... - Ach! tak? i to bez rozkazu? Tym razem daruj – nie pójdę! I tobie radzę wracać do oddziału. Za taką samowolę można tęgo zadrzeć ze Starym. -Więc, nie idziesz? Boisz się? – mówił zgorączkowanym szeptem potrząsając Wojakiem. - Ja muszę, rozumiesz? – szarpnął się – I pójdę! – dorzucił twardo. Zanim Wojak zdołał się opamiętać – Dragon już był z powrotem za oknem. Usłyszał jeszcze szybkie kroki na ścieżce i skrzyp forsowanego płotu. Chwilę się wahał, lecz już w następnej sekundzie wkładał z pośpiechem ubranie. Tą samą drogą wydostał się na podwórze i już w biegu, dopinając guziki kurtki, sprawdzał czy w kieszeni, jak zwykle, znajduje się zdobyczny walter. Upewniwszy się, śpiesznie podążył za Dragonem. * .Przystanek w Wietrznie składa się zaledwie z dwóch budynków. Jeden z nich to magazyn dla brygady roboczej odcinka drogowego, drugi to biuro dyżurnego ruchu i jednocześnie kasa biletowa, maleńka poczekalnia i dwa pokoiki mieszkalne na facjatce. Na jedynym peronie, ze skąpo świecącą lampą elektryczną – pustki. Dwa okna budynku, znajdujące się obok siebie, oświetlone mętnym światłem. Jedno z nich, wychodzące na podjazd, to okno z poczekalni, która w nocy najczęściej bywa pusta. Dzisiejsi podróżni, to siedmiu Niemców, żołnierzy Wehrmachtu, rozwalonych w niedbałych pozach pod ścianą przy kasie, półśpiących, jeden stary mężczyzna w wytartej, wiejskiej burce, przycupnięty naprzeciwko w rogu poczekalni i siedząca obok niego, bliżej drzwi, staruszka przesuwająca w palcach paciorki różańca, bezgłośną modlitwą poruszająca wargami okolonymi głębokimi bruzdami zmarszczek. Niemcy są bardzo pewni siebie. Nic dziwnego. Przystanek Wietrzno położony jest przy bardzo ożywionej linii kolejowej, szczególnie transportami idącymi na front wschodni. To też Unterofizier Kreuzer nie zwraca uwagi na takie zaniedbania służbowe, jak odstawienie karabinu przez Karla Nitschke, czy jego kolegę z Hamburga – Deutza. Opędzając się przed snem, spojrzał ociężałym okiem na zegarek. Pierwsza trzydzieści. Jeszcze pół godziny do nadejścia pociągu, potem wygodny wagon, być może sypialny? Zadowolony, rozejrzał się wokół siebie. Zerknął na kolegów, przeciągnął się, po czym sięgnął do bocznej kieszeni munduru, wydobył ustną harmonijkę, a że wśród grona czeladników rzeźniczych w rodzinnej Lubece, uchodził za dobrego „grajka” – z pewną wyniosłością przytknął ją do ust. Początkowo z cicha, potem coraz głośniej, popłynęła ulubiona jego melodia -„Marlen”. Postacie pozostałych Niemców poruszyły się niespokojnie, potem ten i ów ziewnął, otworzył oczy, poprawił mundur. Szeregowiec Nitschke, jeszcze śpiącym głosem, zaczął nucić refren popularnej w Wehrmahcie piosenki. Poczekalnia ożywiła się. Jedynie staruszka zdaje się nie słyszy i nie widzi Niemców. Usta jej nadal poruszają się modlitwą. Po skończonym różańcu – litania. Po drugiej stronie okna, za zamalowanymi na biało szybami, coś się poruszyło, skrzypnęła cicho zewnętrzna okiennica. Jeden tylko Deutz, siedzący najbliżej okna, odwrócił głowę, chwilę słuchał i znów uspokojony wrócił do nawiązanej przed chwilą rozmowy. Nagle, w któryś z kolei takt melodii wdarł się nagły łoskot energicznie rozwieranych drzwi. Z mroku, jak za pociśnięciem sprężyny, w smugę światła wyskoczyła sylwetka Dragona. Nim znalazł się wewnątrz – w ręce błysnął pistolet. - Hande hoch! - rzucił rozedrganym głosem. Zaskoczeni Niemcy ociągając się zdumieni, powstają z ławki. Wymowny ruch pistoletu Dragona i ręce posłusznie odrywają się od tułowi wędrując ponad głowy. Dragon, ponownym ruchem spędza ich pod przeciwległą ścianę i idąc półbokiem, nie spuszczając ich z oka, zbliża się do pozostawionych w nieładzie karabinów. Chwilę zastanawia się. Na cóż czeka? Niemcy przerażeni mogą się wreszcie opamiętać. Może mają krótką broń? Przecież ich wielu - on tylko sam. Aż dziwne, jak silnie działa strach. On jeden, wątły, osiemnastoletni chłopiec, zdołał złamać w strachu aż siedmiu wytrawnych, frontowych żołnierzy słynnej, zaprawionej w bojach dywizji. Lecz już się zdecydował. Nie odwracając się do ściany, zbiera lewą ręką karabiny, powoli zbliża się ku oknu. Tak, już są wszystkie. Opiera je o parapet. Pierwszy karabin, waży chwilę i nagłym ruchem rzuca w okno. Brzęk tłuczonej szyby miesza się z brzękiem spadającego tuż za oknem, na podjazd, karabinu. Siedem kolejnych ruchów i siedem karabinów znajdzie się poza zasięgiem Niemców. Unterofizier Kreuzer pierwszy trzeźwieje. Już wie, że mają do czynienia z jednym tylko przeciwnikiem. Prawą rękę, wzniesioną za wyższym od siebie Nitschke, opuszcza powoli w dół, aż do kieszeni spodni. Dragon cofa się od okna, wciąż patrząc w twarze Niemców. Jeszcze chwila i będzie bezpieczny. Spod ręki Nitschego wysuwa się wolno lufa pistoletu, lecz tego Dragon nie widzi. Jeszcze krok dzieli go od drzwi i nagle – trzask! Ostre szarpnięcie w brzuch i ... Dragon chwieje się, opiera o drzwi, które pod naporem padającego ciała – ustępują. Pistolet Kreuzera ponownie drga, lecz bez wystrzału – niewypał! Jakby w odpowiedzi, jedyna, ocalała szyba w oknie, znów brzęczy. Dwa po sobie następujące strzały walą z nóg Kreuzera. Pozostali Niemcy zbijają się wystraszeni w gromadkę przy siedzącej staruszce. W korytarzu ruch, cichy jęk, czyjeś kroki i ... znów cisza. W wypełnione strachem, sapiące oddechy Niemców, włącza się głośniejszy szept starczych warg: „ Módl się za nami ...” , Wypłowiałe oczy, poprzez łzy osiadające w zmarszczkach, patrzą spod uchylonego rąbka chustki na krew powoli ściekającą z progu na podłogę, na krew polskiego chłopca – ofiarnie spełniającego, tak pojęty, obowiązek żołnierski ...