Deklaracja dostępności
Aleksandra Maksim - kategoria proza - wyróżnienie pozaregulaminowe
Musiała działać szybko i profesjonalnie. Nie mogła pozwolić sobie na pozostawienie jakichkolwiek śladów. Wtedy wszystko by się wydało... Z drżących rąk talerz upadł na kafelki w toalecie i rozbił się na tysiąc kawałków. Narobił tyleż hałasu, co bałaganu. Resztki jedzenie zawinęła w starą szmatę i ukryła w worku na śmieci. – Jeśli coś zauważą... – niedokończoną myśl przerwał dzwonek domofonu. To rodzice wracali z zakupów. Ostatni rzut oka na uprzątniętą już posadzkę i... grzecznie pomaszerowała rozpakować ciężkie siatki. Tym razem się udało.
* * *
Ta gra w kotka i myszkę trwała już długo. Iwona traktowała ją wręcz jak sport, a każdą udaną „akcję” jak osobiste zwycięstwo. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że w rzeczywistości ponosiła największą porażkę w życiu.
* * *
46,4 – szepnęła, schodząc z wagi po wieczornym prysznicu. Chwilę później wynik notowała w pamiętniku, podliczała kalorie, gramy tłuszczu i węglowodany. Na noc łykała błonnik z chromem i popijała zieloną herbatę. Gdy tylko w mieszkaniu zapanowała absolutna cisza, Iwona zrzucała kołdrę z ramion i rozpoczynała odliczanie: 1, 2, 3... 50... 300... Gdy dochodziła do 500, często nie mogła już złapać oddechu, zależnie od tego, jak intensywny był trening w ciągu dnia. Ale dzienną „normę” musiała wyrobić.
* * *
– Sparkle! – krzyknęła, zakładając adidasy. Wielki dog niemiecki już czekał przy drzwiach ze smyczą w pysku. Szczerze mówiąc, początkowo go nie lubiła. Namówiła rodziców na szczeniaka, bo był pretekstem do porannego joggingu. Ale teraz okazał się jedynym stworzeniem, do którego mogła przytulić się nocą, wykończona serią ćwiczeń... Jedyną istotą, która dzieliła się z nią swoim ciepłem.
* * *
Jadała tylko śniadania, bo to zastrzyk energii na cały dzień. Poza tym, tabletek nie bierze się na pusty żołądek. A one podnoszą efektywność ćwiczeń, wspomagają spalanie tłuszczu, zapobiegają jego ponownemu odkładaniu się... Pozostałe posiłki albo lądowały w toalecie, koszu na śmieci, albo oddawała psu... a gdy i to się nie udało, po prostu zwracała. Czasem robiła przerwę, by oszczędzić swoje szkliwo i stosowała środki przeczyszczające...
* * *
Szła teraz ulicą, drżąc z zimna. Poza tym, nie liczyło się nic – ani przemoczone tenisówki, ani głód, który ściskał jej żołądek. Deszcz zacinał mocniej, ludzie chowali się pod dachy budynków, lub szczelniej okrywali płaszczami. Ona nie. Wiedziała, że w niczym jej to nie pomoże. Od dłuższego już czasu straciła kontrolę nad własnym organizmem. Drżała z zimna w koszuli i swetrze nawet przy 25 stopniach w pokoju...
* * *
Nie to jednak było najgorsze. Wypadały jej włosy. Garściami. Niegdyś gęste i błyszczące, dziś wyglądały, jak po chemioterapii. Szara, matowa skóra, pożółkłe zęby od nieustannych wymiotów, zapadnięte policzki... Paznokcie, jak po spotkaniu z brzeszczotem, a nie pilnikiem. I te wielkie, puste oczodoły...
* * *
Musiała ćwiczyć. To nic, że brakowało jej tchu, że łapała zadyszkę. Musiała. Zawroty głowy, trwałe uszkodzenie błędnika – co za tym idzie: nudności... Trzeba się poświęcić. Anemia, ubytki kości, awitaminoza. To minie. Najważniejsze, by pozbyć się tego przeklętego tłuszczu.
* * *
Wróciła do domu, mokre strąki zwisały bezwiednie i kleiły się do czoła, policzków... Matka nie odezwała się ani słowem. Zacięty wyraz jej twarzy mówił wszystko. Brzydziła się swoją córką, jej problemami, wyglądem, nieporadnością. Iwona przeszła obojętnie obok niej. Grała wyniosłą nastolatkę. Całkiem dobrze sobie radziła, udając, że wszystko jest w porządku. Nikt nie domyślał się prawdy – w rzeczywistości było dokładnie odwrotnie.
* * *
– A Ty znowu spędzasz przerwę w ubikacji. – powiedziała z wyrzutem Monika. – To przez te nerki. – tłumaczyła się Iwona. Okazało się to także zadowalającą wymówką dla jej mizernego wyglądu. W szkolnej toalecie pozbywała się jedzenia z domu i kanapek do szkoły. Było to również dobre miejsce, by łyknąć kolejną dawkę prochów. – Co ja bym zrobiła bez tych plastikowych woreczków... – przemknęło jej przez głowę. Jedzenia nie mogła trzymać za długo w domu, bo zapach stawał się zbyt intensywny i gdyby rodzice się zorientowali...
* * *
Iwona ćwiczyła na wf i basenie. Nienawidziła tylko szatni i tych spojrzeń dziewczyn. W większości zawistnych, choć była płaska jak deska. Z frekwencją nie miała problemu, nawet na basenie. Z powodu niedowagi, nie miesiączkowała.
* * *
Minęła wiosna, zaczęło się lato. Iwona drżała z zimna, wystawiała jednak swoje blade, kościste ciało na słońce. Szybko jednak zrezygnowała. Nie tylko z powodu dreszczy. Na skórze pojawił się szarawy meszek. Wygląd odstręczający. Podobnie, jak dziwny zapach jej potu. Było to strasznie uciążliwe. Iwona miała dość. Przy najdrobniejszym skaleczeniu traciła ogromne ilości krwi – miała zaburzoną krzepliwość. Kiedyś w przypływie myśli samobójczych, bawiła się żyletką. Gdy spostrzegła, że po delikatnym nacięciu może zasłabnąć, oprzytomniała i sama założyła sobie opatrunki, a następny dzień spędziła w łóżku, tłumacząc się złym samopoczuciem.
* * *
Cudowny Kuba robił urodzinowego grilla we wrześniu. Iwona od początku roku szkolnego w napięciu czekała na zaproszenie. Udało się! Założyła nową mini, odsłaniając kościste nogi. Plan był prosty: taniec z Kubą. Zatrzymała się jednak przy stole. „Tylko spokojnie, nie bądź taka spięta.” - powtarzała sobie. Jedno piwo dla relaksu, drugie na odwagę, trzecie... Jej skurczony żołądek nie wytrzymał takiego szoku.
* * *
Obudziła się. Wokół było biało i tak... jasno. Pochylała się nad nią śliczna blondynka w białej szacie. – Czy ja umarła? – zapytała z wysiłkiem. – Niewiele brakowało. – odparła zjawa. – Gdzie ja jestem? – W szpitalu. Śpij, Skarbie. – odpowiedziała pielęgniarka.
* * *
„Pół roku w klinice. Nauka w naszym ośrodku. Przymusowe leczenie.” – tak brzmiał wstępny wyrok.
* * *
Zapłakana matka, ojciec o zapuchniętych powiekach... Prawie obcy ludzi, a jednak... Dzień i noc trwali przy jej łóżku. Tylko na nich mogła teraz liczyć. Od nienawiści, przez apatię, doszła do zrozumienia. Po kilku miesiącach, rozmowa z psychologiem znacznie różniła się od początkowego: „Wypuśćcie mnie stąd!”
* * *
– Od kiedy tyko pamiętam, ze wszystkim musiałam sobie radzić sama, już jako dziecko brać odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także dzieci sąsiadów, którymi się opiekowałam pod nieobecność ich rodziców. Do wszystkiego dochodziłam własnymi siłami. Bez wsparcia rodziców. Pochodzę z dobrej rodziny. Nigdy nie chodziłam głodna, zaniedbana. Niestety, nikt też nie poświęcał mi szczególnej uwagi, nie rozmawiał o moich problemach, nie tulił, gdy płakałam... Tak bardzo brakowało mi kogoś, kto dałby mi wsparcie. Przytulił, gdy jest mi źle, pocieszył dobrym słowem... Byłam sama. Stopniowo zaczynałam się do tego przyzwyczajać. Ale nie zawsze byłam z tym pogodzona. Jako nastolatka przeżyłam kilka fascynacji rówieśnikami, zachłannie poszukując przyjaźni. Niestety, nic z tego nie wyszło, ponieważ nie byli oni w stanie zaakceptować mojej odrębności, nieśmiałości. Jeszcze dziś, gdy wspominam te chwile, odrzucenie, z jakim się spotykałam, budzi to ból. Wtedy często płakałam, mało spałam po nocach, dużo marzyłam – chyba to utrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach. Kiedy uświadomiłam sobie, że już zawsze będę sama, postanowiłam coś w sobie zmienić. A to był prosty sposób, by zwrócić na siebie uwagę...
* * *
Brak akceptacji to początek stromego zjazdu w dół. I gdy nie ma żadnego oparcia, gdy nie potrafimy zwolnić, zawrócić... Koniec może być bardzo szybki.
* * *
Iwona dobrowolnie poddała się leczeniu.