Pijalnia piwa w pierwszej godzinie otwarcia
Podali siódmą rano lecz tutaj niezmiennie
trwa w rozkroku wskazówek za dwadzieścia czwarta
stanął zegar na ścianie zatruty kukułą
opowieści pijaków żeglują wśród petów
zastygają jak piana na stłoczonych szklankach
zaludnia się powoli monotonny pejzaż
figury powtarzając wyuczone ruchy
sprawnie robią roszadę przy matowej ladzie
pan Jakubek wciąż ziewa i otwiera krany
zagląda mu przez ramię blondynka z plakatu
W półprzejrzystym kostiumie dymu z papierosów
była całkiem na miejscu ze spragnioną twarzą
rozkwitała o świcie niedostępna Wenus
w dryfującym strumieniu jasnej świadomości
która wkrótce się urwie jak mariacki hejnał
Sobie
Autoportret maluję palcami
wyczuwam grunt i gęsty splot
przyszłych zdarzeń w prywatnej przestrzeni
każdy kolor ma
swoje znaczenie
przeznaczenie
ma swój kolor
dotykam
wierzę że istnieje
Pani w czarnej sukni
Już blisko do wieczora. Światło dnia powoli
zasychało na szybach warstewką emalii.
Rosły cienie, a słońce przestało już palić,
odpłynęło znad domów i ulicznych dolin.
Chmury spięte ze sobą niedbałą fastrygą,
lekki wiatr od zachodu za widnokrąg gonił;
kurz się lepił do twarzy i spoconych dłoni
w rozpalonym powietrzu, bo upał nie minął.
Brzegi jutra daleko, jeszcze noc nie przyszła.
Już niedługo się zjawi w czarnej krynolinie,
żeby gwiazdy i księżyc w ciemnych włosach przynieść
i malować ich blaskiem na oknach i liściach.
Jeszcze trochę poczekaj, wyjdziesz na werandę.
Ona stanie tuż obok w gwiaździstej koronie
i do ucha ci szepnie, byś pamiętał o niej,
a gdy tylko zamarzysz, zawsze ją odnajdziesz.
Przecież kiedyś na pewno weźmie cię ze sobą
otulona ciemnością. Wesprzesz ją ramieniem.
Polecicie nad miastem, które cicho drzemie
i tymi, którzy z wami odejść stąd nie mogą.