Deklaracja dostępności
Monika Mitas - kategoria młodzież - proza - wyróżnienie
30 minut Zakurzony zegar, pamiętający pewnie powstanie z roku sześćdziesiątego trzeciego, powoli odmierza czas. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak... Zostało trzydzieści minut. Cienkie strugi światła przebijają się przez ciężką, szarą zasłonę. Rut Käppchen wchodzi do skromnego mieszkania. Rozpina czerwoną pelerynę i wiesza na jedynym krześle w pomieszczeniu. Stąpa bardzo cicho, jakby się skradała. Zmęczona pada na łóżko. Ma wrażenie, że jej serce zaraz eksploduje. Stara się uspokoić oddech. Wciąż nie może uwierzyć, że naprawdę to zrobiła... Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak., tik-tak, tik-tak, tik-tak... Tegoroczne lato jest niezwykle piękne, nawet tu w Warszawie. Dziś promienie słońca przyjemnie muskają skórę każdego z przechodniów przemykających pod błękitnym niebem. Jeszcze parę godzin temu Rut siedziała przy stoliku należącym do jednej z klimatycznych kawiarenek, których pełno jest na rynku. Kobieta nerwowo bębniła palcami w srebrną tacę, na której stała pusta już filiżanka po kawie. Obserwowała kręcących się dokoła ludzi. To zaledwie plamy zlewające się w wielonarodowościowy obraz społeczeństwa... Każdy dokądś pędził, za czymś gnał, ignorując całą resztę tłumu, jakby był tu sam. Czy naprawdę warto? Rut zerknęła przelotnie na zegarek. Zmarszczyła nos z niezadowolenia. Spóźniał się. A co jeśli w ogóle nie przyjdzie? Poczuła, jak robi jej się gorąco. Nagle silne, młode ręce zasłoniły oczy Rut. Kobieta odetchnęła z ulgą. Jednak przyszedł. -Zgadnij kto to?- zawołał beztrosko mężczyzna. -Poruczniku Wolfgangu Herrscht, spóźniliście się. - zganiła go, naśladując głos wybitnie surowego majora- Co macie na swoje usprawiedliwienie? -Problemy. Kolejny atak tej polskiej zarazy.- westchnął przeciągle- Nie da się przemówić im do rozumu. Czasy się zmieniają. Słabsi padają pod naciskiem silniejszego. Właściwie to powinni być nam wdzięczni... Wojskowy o aryjskiej urodzie opadł ciężko na krzesło. Uśmiech błyskawicznie zniknął z jego twarzy, ukazując oblicze człowieka twardego i bezwzględnego. Wojownika, który dobrze zna cenę zwycięstwa. Trwało to jednak tylko chwilę. -Ale dość o tym.- mężczyzna machnął ręką i ponownie rozpromienił się.- To ty chciałaś się ze mną spotkać, więc teraz jestem do twojej dyspozycji. Rut skamieniała. Była zdecydowana, jednak kiedy Wolfgang w końcu się pojawił, nagle opuściła ją cała determinacja. Nie potrafiła nawet na niego spojrzeć. Wzrok samodzielnie chwytał się każdego innego obiektu. Zaczęła żałować, że wypiła tę cholerną kawę. Miałaby chociaż czym zająć ręce, poza tym gardło wyschło jej na wiór. Sięgnęła ręką do srebrnego medalika zawieszonego na szyi. Tak, to było to. Jej ciało od razu się rozluźniło. Teraz albo nigdy. Wyciągnęła z torby pudełeczko owinięte wstążką. -Mam dla ciebie prezent.-wyrzuciła z siebie. -O, nie spodziewałem się.- powiedział, odbierając pakunek- Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałem o jakiejś rocznicy... Co jest w środku? Rut podskoczyła gwałtownie na krześle. -Nie otwieraj tego! To niespodzianka!- krzyknęła, jakby co najmniej zobaczyła pająka. -Dobrze, spokojnie...- Wolfgang wychylił się i uspokajająco pogłaskał kobietę po ramieniu- To kiedy w takim razie dowiem się, co to jest? Rut ścisnęła tak mocno medalik, że aż straciła czucie w palcach. -O siedemnastej...- wyszeptała- O siedemnastej zobaczysz co to.- dodała już pewniej. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak... Rut mruży oczy. Bezpieczny półmrok pokoju stanowi niezwykły kontrast dla oślepiającego słońca ze wspomnień... Wspomnienia... Niewyraźne, niepełne, wypłowiałe jak stare zdjęcia. Tylko one pozostały. Obraca się na drugi bok. Odnajduje po omacku medalik. Ciężka blaszka nagrzewa się pod wpływem dotyku. Szkoda, że nie ze wszystkim tak się dzieje. Niektóre rzeczy pozostaną zimne, już na zawsze. Zostało piętnaście minut. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak... Inny dzień, to samo miejsce, zachmurzone, gniewne niebo pomalowane szarą farbą. Rut małymi łykami piła poranną kawę. W jednej ręce trzymała kubek, a drugą zacisnęła na medaliku. Spoglądała zamyślonymi oczami w jakiś sobie tylko wiadomy punkt. Wolfgang uważnie obserwował narzeczoną. Od jakiegoś czasu zachowywała się dziwnie. Rzadko się odzywała, a jeśli już to nie więcej niż było trzeba. Wyglądała, jakby coś nie dawało jej spokoju. -Ładny medalik.- mężczyzna spróbował rozpocząć rozmowę- To jakaś pamiątka rodzinna? -Tak.- odpowiedziała kobieta obojętnym tonem, nie zerkając nawet na niego- Dostałam go od babci, dawno temu... -Musiała być wspaniałą kobietą, skoro ma taką wnuczkę.- skomentował, mrugając znacząco. -To prawda.- odparła chłodno Rut- Ale już jej z nami nie ma. Wolfgang speszony spuścił wzrok. -Przepraszam... Nie wiedziałem... Ale jak to się mogło stać? Nagle Rut odwróciła głowę w jego kierunku. Mężczyzna poczuł dreszcze przebiegające po całych plecach. Coś w sposobie w jaki na niego spojrzała wzbudziło w nim... lęk? Przez zaledwie ułamek sekundy, ze swoimi zasnutymi mgłą oczami, przypominała szaleńca. A może tylko tak mu się wydawało? -Nie wiem dokładnie...- powiedziała nienaturalnie spokojnie- Podobno zabrała ją zaraza sprowadzona z Niemiec. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak... Rut przeciera dłonią oczy. Wstaje. Chwiejąc się podchodzi do lustra. Dotyka palcami gładkiej powierzchni. Zerka na tą inną Rut stojącą po drugiej stronie zwierciadła. Patrzy, jak z niedowierzaniem kręci głową. Spogląda na nią drobniutka, młoda kobieta o bajkowych, złotych włosach i wielkich błękitnych oczach. Prawie jak niewinna księżniczka albo Czerwony Kapturek zmierzający do domku Babci. Jeszcze dziesięć minut. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak.... Babcia Pola od zawsze mieszkała na obrzeżach Warszawy. Nigdy nie dała namówić się na przeprowadzkę w głąb tej dzikiej metropolii. W zupełności wystarczał jej skromny, samotny domek na skraju lasu. Rut bardzo kochała babcię. Pola, z natury kobieta nieustępliwa i uparta jak muł, niezważająca na zmiany zachodzące w świecie, uczyniła z chatki swoją własną twierdzę. Zebrała i eksponowała gdzie się tylko dało pamiątki po mężu- powstańcu. Ściany oblekła w biel i czerwień, nakrapiane wizerunkami orzełka w koronie. Kiedy tylko wnuczka to zobaczyła, przeraziła się. Natychmiast wszystko pochowała. Oczywiście nie obyło się bez gwałtownej wymiany zdań, paru przekleństw i masy wyrzutów w stosunku do niewdzięcznej latorośli zadającej się z wrogiem. W końcu babcia prychnęła obrażona i z miną męczennicy poszła piec ciasto. Rut nie widziała jej od tamtego czasu. Tydzień później, przekonana, że staruszka nie może wiecznie się gniewać, postanowiła ją odwiedzić. Kiedy kobieta parkowała obok domku, dostrzegła w oddali zarys samochodu wojskowego. Serce podeszło jej do gardła. Wyskoczyła z samochodu jak oparzona. Szarpnęła za klamkę. Drzwi były otwarte. W środku panował idealny porządek. Zawołała kilka razy babcię, ale nikt nie odpowiadał. Weszła do kuchni. Na gazie stało mleko w garnuszku. Babcia na pewno nie zostawiłaby go bez opieki. Podbiegła do szuflady. Ręce trzęsły jej się, kiedy przeszukiwała ich zawartość. Zniknęły wszystkie pamiątki. Rozpłynęły się w powietrzu. Rut siadła przy stole. Nawet nie zorientowała się, jak łzy zaczęły płynąć jej po policzku. Wiedziała, że nikt nie wróci do starej chaty, jednak czekała i czekała i czekała, cały czas karmiąc się złudną nadzieją. Do domu wróciła dopiero następnego dnia. Wieczorem. Tik-tak, tik-tak, tik-tak... Uwagę kobiety przykuwa stary zegar odbijający się w prawym górnym rogu lustra. Już prawie siedemnasta. Odrywa się od powierzchni zwierciadła. Zbliża się powoli do okna. Waha się. Zagryza wargę. Odsuwa zasłonę. Mruży oczy pod wpływem ostrego światła. Ukazuje jej się panorama Warszawy. Tylko pięć minut. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak.... Rut wstała z krzesła. Pożegnała się z Wolfgangiem, niezwykle szczęśliwym z powodu niespodziewanego prezentu i skierowała się w stronę swojego mieszkania. Zrobiła trzy kroki. Zatrzymała się. Przeszła kolejne dwa i znowu stop. Nagle dopadły ją wątpliwości. Jeszcze jeden krok. A może jednak zrezygnować? Odwróciła się gwałtownie. Chciała wrócić do Wolfganga, ale zatrzymała się w pół kroku. Jej narzeczony już zdążył zaprzyjaźnić się z jakąś niską kelnerką podobną do krowy o nazbyt wybujałych kształtach. Szczebiotali razem beztrosko, skryci w kącie. Twarz Rut stała się podobna do woskowej maski pozbawionej wyrazu. Poszła prosto do domu. Tik-tak, tik-tak... Nie wie do końca, czego się spodziewać. Jednocześnie śmieje się i płacze. Pragnie uciec i nie chce się ruszyć. Staje się wielkim trzęsącym się pod wpływem emocji oczekiwaniem. Ostatnie sekundy... Tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak., tik-tak, tik-tak, tik-tak, tik-tak... Mężczyzna o pseudonimie Łowca wręczył Rut ładnie zapakowaną paczkę. Chwyciła ją ostrożnie i wsadziła delikatnie do torby. -Pamiętaj, o siedemnastej. Dopilnuj, żeby miał ją przy sobie. Liczymy na ciebie.- wyszeptał Łowca, nie patrząc kobiecie w oczy i oddalił się w kierunku, z którego przyszedł. Tik... Siedemnasta. Bomba wybucha. Sygnalizuje to tylko ciche pyknięcie i dym unoszący się we wschodniej części miasta. Rut jest zawiedziona. Tylko tyle? Myślała, że życie tego mordercy, który miał ją poślubić, zakończy się w spektakularny sposób. W kobiecie coś pęka. Mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. Zsuwa się bezwładnie na ziemię jak marionetka, której odcięto sznurki. Trwało to zaledwie parę sekund. Grupa rosłych mężczyzn w mundurach podeszła do mieszkania i na znak dowódcy wystrzelili salwę pocisków, szatkując drzwi i wszystko, co było za nimi. Kiedy weszli do środka, okazało się, że nikogo tam nie było. Czerwona, poszarpana szmata, która kiedyś mogła przypominać pelerynę, wisiała smętnie na poręczy krzesła. Tylko zakurzony zegar, pamiętający pewnie powstanie z roku sześćdziesiątego trzeciego, dalej odmierzał czas. Tik-tak...